Jeśli w koszykówce wszystko załatwiałyby pieniądze, to jeden zespół powinien być dziś uważany za jeden z najlepszych w XXI wieku. Tak się jednak nie zawsze dzieje, dlatego wielkie plany poparte jeszcze większymi pieniędzmi kończą się często klapą. Tak jak w przypadku mocarstwowych ambicji Dynama Moskwa z sezonu 2004/2005.
Jeśli ktoś stworzyłby zestawienie położonych nakładów finansowych i zestawiłby to z osiąganymi wynikami, Dynamo Moskwa na pewno znalazłoby się na samym końcu listy. Zakupowe szaleństwo w tym klubie dało się szczególnie zauważyć latem 2004 roku. Wcześniej przez lata Dynamo było w głębokim cieniu moskiewskiego sąsiada, CSKA i jeśli odnosiło sukcesy, były to pojedyncze medale w lidze rosyjskiej raz na kilka, a nawet na kilkanaście lat. W nowych, postradzieckich realiach ten policyjny klub złapał oddech na początku XXI wieku wraz z wzrastającymi sukcesami i poważną rolą w klubie Jewgienija Gomelskiego. Dynamo mogło, luźno porównując, przypominać piłkarską Chelsea Londyn, zachowując oczywiście wszelkie proporcje. Sporo zmienił już brązowy medal w lidze rosyjskiej w 2004 roku, który miał być tylko wstępem do wielkich sukcesów także na arenie międzynarodowej, a pomóc w tym miały właśnie olbrzymie nakłady finansowe na nowych zawodników.
Skład moskiewskiego zespołu latem 2004 roku brzmiał imponująco. Nie brakowało wówczas kilku wątków znanych z polskich parkietach, ponieważ trenerem był Zvi Sherf, wcześniej pracujący w Śląsku Wrocław oraz także były zawodnik wrocławskiego klubu, Andrej Fetisow. Ten doświadczony rosyjski skrzydłowy był postacią zaledwie drugoplanową, a pozycje liderów przeznaczone były na koszykarzy z absolutnego europejskiego topu. A sprowadzić nie było łatwo wielkie nazwiska - Dynamo występowało zaledwie w ULEB Cup, który dla największych nie był żadną atrakcją. Gomelski i przede wszystkim pieniądze płacone przez Rosjan sprawiały, że kolejni koszykarze rezygnowali z popisów w Eurolidze na rzecz zimowego pobytu w mroźnej Moskwie, oczywiście za odpowiednio wysokie wynagrodzenie, jak Lynn Greer, którego kontrakt warty był około 800 tysięcy dolarów za sezon. Ten rozgrywający, który przeszedł do Dynama prosto ze Śląska, gdzie robił furorę, mógł spokojnie znaleźć swoje miejsce w praktycznie każdym klubie Euroligi. Podobnie jak Trajan Langdon, Ariel McDonald - jedni z najlepszych Amerykanów, jacy biegali po europejskich parkietach w ostatnim piętnastoleciu. Oprócz tej trójki ściągnięto Mirsada Turkcana, Ksistofa Lavrinovicia, Lazarosa Papadopulosa, Pete'a Mickaela. Wyborny skład, który na papierze powinien wtedy walczyć o mistrzostwo Euroligi, a nie przegrywać z Żeleznikiem Belgrad. A trzeba dodać jeszcze tych, którzy byli nieco w cieniu obliczu tych wzmocnień, czyli zawodników krajowych. Walentin Kubrakow, Dmitri Domani, Rusłan Awliejew to w tamtym czasie reprezentanci Rosji, a mimo to na tle dokonań pozostałych nie mogło to robić większego wrażenia. Jakby tego było mało, kontrakt podpisał jeszcze Maurice Evans, ale przed sezonem zdecydował się opuścić Moskwę, po czym później jeszcze przez kilka lat grał nieustannie w NBA.
Wszystko wyglądało pięknie w prognozach, ale na koniec sezonu klubowej gabloty nie wzbogacił żaden mistrzowski puchar. Koszykarze nie zawiedli tylko w lidze, gdzie zdobyli srebrny medal po porażce w finale z CSKA, ale nie zdobyli także pucharu Rosji, a w ULEB Cup odpadli już w 1/8 po kompromitującej porażce w dwumeczu z Hemofarmem Vrsac. Zanim doszło do tej porażki, z trenerskim stołkiem w trakcie sezonu, podobnie jak podczas przygody ze Śląskiem, pożegnał się Sherf. Gra oraz wyniki dalekie od oczekiwań sprawiły, że Ci najbardziej znani opuścili Dynamo już po jednym sezonie. Zdarzyło się jednak, że można było dalej zasiedzieć się w Moskwie, przecież Trajan Langdon przechodząc do CSKA zapisał wielką kartę w historii Euroligi zdobywając w niej dwa mistrzostwa. Po sezonie z Dynamem pożegnali się jeszcze Greer, Turkcan, Lavrinovic, McDonald, a więc Ci, którzy mieli stanowić trzon tak klasowego zespołu. Nie tak miał kończyć sezon klub, którego budżet szacowano na około 10 milionów dolarów. Znając jednak szczodrość rosyjskich możnowładców budżet ten mógł być pewnie w razie sukcesów zwiększany.
Dynamo miało wszystko, aby osiągnąć sukces. Właściwie to prawie wszystko. Były olbrzymie pieniądze, mocarny skład, doświadczony trener, tylko kibiców brakowało. Koszykarskie Dynamo nie przyciągało fanów, a hala często świeciła pustkami. To jednak trochę słabe wytłumaczenie dla niepowodzenia projektu w stolicy Rosji. Bo było to faktycznie spore rozczarowanie i nie zmieni tego nawet najlepszy wynik w lidze w tym stuleciu, czyli wspomniane wcześniej wicemistrzostwo kraju. To dużo za mało jak na potencjał jakim ta ekipa dysponowała. Zwłaszcza, że zbudowano team bardzo racjonalnie - byli i gracze doświadczeni po trzydziestce jak McDonald, ale większość znajdowała się cały czas w perspektywicznym dla koszykarza wieku. Widać to po dalszych losach niektórych zawodników: Mickael, Langdon, Lavrinovic najlepsze sezony w Europie mieli dopiero rozegrać. Nie dokonali tego już w nowej sile Euroligi jaką docelowo miało być Dynamo.
Klub ze stolicy Rosji w 2005 roku przeszedł kolejną metamorfozę, także na ławce trenerskiej (Dusan Ivkovic) i co ciekawe, zaowocowało to zdobyciem Pucharu ULEB. Później też ściągano wielu kolejnych uznanych zawodników, ale już nie na taką skalę jak podczas szalonego lata w 2004 roku.
W tamtym czasie akurat w przypadku moskiewskiego klubu potwierdziła się maksyma, że same pieniądze nie grają. Dziś wiadomo, że cała ta kasa na kontrakty została przeinwestowana, a zmontowany wtedy skład może być symbolem jednego z większych koszykarskich rozczarowań XXI wieku.