poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Trenerzy nie grają.


Odkąd trenerem reprezentacji Polski jest Dirk Bauermann, zachwytów płynących w stronę niemieckiego trenera nie ma końca, niezależnie czy wypowiadają się zawodnicy, kibice, dziennikarze. Już sam fakt, że jest spoza polskiej myśli szkoleniowej stanowi spory plus w postrzeganiu selekcjonera. Dodając do tego umiejętności, doświadczenie oraz charyzmę, Bauermann jawi się jako trener idealny. Na parkiecie grają jednak zawodnicy, a trener jak krawcowa - uszyje tak, na ile materiał mu pozwoli.

Postać Dirka Bauermanna to w polskiej koszykówce niespotykany od lat ruch PZKosz., który wzbudza wyłącznie pozytywne opinie. Nawet po pierwszym sparingu, dość wysoko przegranym z Izraelem, nie było z żadnej strony słychać większej krytyki pod adresem trenera i zawodników. Zwracano bardziej uwagę, że selekcjoner na pewno pójdzie dobrą drogą, a forma ma przyjść we wrześniu. Bauermann na takie postrzeganie zapracował sobie na to przede wszystkim dotychczasową pracą, zwłaszcza z reprezentacją Niemiec na arenie międzynarodowej i Bayerem Leverkusen na arenie krajowej. W końcu nikt przypadkiem nie zostaje wicemistrzem Europy, dodatkowo mając w składzie jedną megagwiazdę światowego formatu, ale otoczoną w większości graczami prezentujących średni poziom europejski. Swoje robi także też zachodnia mentalność, etyka pracy i organizacja, czyli cechy, które sprawiały i sprawiają nadal, że wszyscy bardziej na trenerskim stołku chcą widzieć rzetelnie traktującego swoją robotę obcokrajowca, niż w tej chwili jakiekolwiek Polaka.

Prezesi klubów od wielu lat stawiają na zagranicznych szkoleniowców, w kadrze z kolei trend ten utrwalił się na dobre wraz z momentem, gdy reprezentację objął Veselin Matic. Potem jak wiadomo, machina ruszyła ostro do przodu i kolejno jego następcami byli Andrej Urlep, Muli Katzurin, Igor Griszczuk i Ales Pipan. Najwięcej szacunku wzbudzał Urlep, ale trenerem kadry został chyba o jakieś kilka za późno. Na początku tego stulecia wszystko czego dotykał, od razu zamieniał w złoto, niezależnie, czy pracował we Wrocławiu, czy Włocławku. W każdym bądź razie jego kandydaturę media forowały już w 2003 roku, niektórzy nawet jeszcze wcześniej, ale doszło do tego dopiero przed eliminacjami do EuroBasketu 2007. Słoweniec to akurat przykład trenera, który w Polsce spełnił się już dawno temu i nie zmieniłyby teraz nawet chude lata trenując kolejne kluby w PLK. 

Cieniem Urlepa, zarówno w Śląsku Wrocław, jak i reprezentacji Polski okazywał się Muli Katzurin. Izraelski trener, którego tak naprawdę trudno rozgryźć. Zrobił co do niego należało i w klubie i w kadrze, ale nie wyglądał na szkoleniowca, przy którym prowadzony przez niego zespół mógłby przełamać znaczące bariery. Lubiany, stawiający w większym stopniu na ofensywę niż Urlep, ale na pewno zaliczany o półkę niżej niż jego rodacy na trenerskiej ławce, Pini Gershon i David Blatt.
Z kolei Matic i Griszczuk to przypadki trenerów, którzy już obejmując reprezentację mieli pod górkę. Matic, mający wkład w sukcesy Jugosławii, ale wyłącznie jako asystent, Griszczuk będący na dobrą sprawę trenerem na dorobku, to nie byli selekcjonerzy, którzy mogliby wzbudzać respekt koszykarskiego świata. Przy tym ostatnim już jego następca (Ales Pipan) prezentował się dużo bardziej solidnie. Słoweniec miał okazję pracować w charakterze selekcjonera zespołu narodowego w swojej ojczyźnie, w której świetnych trenerów nie brakuje. Sam fakt, że Pipan był wcześniej trenerem silnej reprezentacji na Mistrzostwach Europy (Anwilu Włocławek też), musiał wzbudzać jakiś szacunek do jego pracy. 

Każdy z wymienionej piątki nie doczekał się jednak tak dobrej prasy jak Bauermann, który, jak wydaje się się czasami, zahipnotyzował zawczasu całe koszykarskie środowisko. Zapatrzenie w szkoleniowca to bardzo dobra sprawa, zwłaszcza u nas, gdzie niejednokrotnie z trenerskim autorytetm były problemy. To może cieszyć, ale nie ma co przeceniać roli trenera - na parkiet po sześciu tygodniach przygotowań nie wyjdzie nagle lepiej kozłujący Przemysław Zamojski, mniej irytujący Adam Hrycaniuk lub umiejący więcej manewrów podkoszowych Przemysław Karnowski. Bauermann ma wielką wiedzę oraz na pewno myśl przewodnią co do taktyki i widać, że to realizuje. Nie powinno popadać się jednak też w hurraoptymizm i złudne myślenie, że wszystko zależy od Niemca i jego warsztatu. Na boisko wychodzą zawodnicy, z których część ma obecnie pewnie spore problemy z realizacją taktycznych założeń. Gdyby wszystko sprowadzać do roli szkoleniowca, to EuroBasket 2009 w Polsce powinna zawojować Bułgaria, bo miała na ławce trenerskiej Pini Gershona. Albo najbliższy turniej powinien należeć do Ukrainy, bo mają takiego selekcjonera, przy którym blednie cała Europa, a mowa oczywiście o doskonale znanym z NBA Mike'u Fratello

Fenomen niemieckiego szkoleniowca, który już w momencie otrzymania selekcjonerskiej nominacji został prawie namaszczony na Mesjasza polskiej koszykówki to ciekawy sposób na badanie z zakresu nie tylko sportu, ale też socjologii, psychologii. Jest to też dowód jak środowisko koszykarskie jest "wyposzczone" od lat za normalnością, zwyczajnymi europejskimi standardami. Na pewno sprowadzenie Bauermanna to znakomita, pewnie najlepsza od dłuższego czasu decyzja władz PZKosz. W innych dyscyplinach były jednak już takie przypadki, jak choćby pewnego zagranicznego trenera, któremu wpierw chciano prawie budować pomniki, by później praktycznie zwalniać go w wywiadzie telewizyjnym ze Słowenii. W sytuacji niemieckiego szkoleniowca z pomnikami, zwalnianiem i czymkolwiek innym warto zaczekać trochę dłużej niż tylko do wrześniowych wydarzeń na... Słowenii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz