czwartek, 22 sierpnia 2013

Polskie ślady Iversona.


Allen Iverson - jedna z największych ikon NBA ostatnich piętnastu lat obecnie jest na najlepszej drodze do ostatecznego zawieszenia butów na kółku. 11-krotny All-Star mimo, że obecny wiek 38 lat pozwalałby mu nadal na grę, od kilku lat jest niechciany w jakimkolwiek klubie w najlepszej lidze świata. Ostatnie informacje wskazują, że sam Iverson przyjął do wiadomości, że obecnie w NBA nie ma czego szukać. Sporo fanów miał i ma nadal w naszym kraju, a polskich wątków w karierze AI nie brakowało.

Sylwetka Iversona jest doskonale znana i opisana w setkach, jak nie tysiącach artykułów. Wiadomo, wielki gracz i pierwszy, który po abdykacji Michaela Jordana był jedynym w lidze, w którym tak dużym stopniu wyniki zespołu były uzależnione od jednego zawodnika. Po Iversonie tylko Lebron James w Cleveland Cavaliers miał równie wielki wpływ na zespół. Rok 2001 i udział w Finałach NBA to było apogeum formy Iversona. Poprowadzić tak wysoko dość przeciętny zespół jak Philadelphia 76ers do walki o tytuł to była nie lada sztuka. Nie umniejsza tego w żaden sposób ówczesna słaba kondycja Eastern Conference, w której trudno było znaleźć jeden wyróżniający się zespół po mistrzowskich Chicago Bulls. W Philadelphii w 2001 roku Iverson rzucał na mecz średnio 31,1 punktów na mecz, natomiast następnym "strzelcem" był Theo Ratliff ze średnią zaledwie 12,4 punktów. Później indywidualnie długo było znakomicie, ale nie miało to żadnego przełożenia na zespół. Jeszcze sezon 2007/2008 popularny "The Answer" kończył ze średnią ponad 26 punktów, natomiast później już było tylko gorzej. Na ostatni ślad Iversona w NBA można natrafić na początku 2010 roku ponownie w Philadelphii, po czym od tamtej pory jego marzenia o powrocie nieustannie były brutalnie weryfikowane. Oczywiście nie chodzi o wiek, bo odchodząc miał 35 lat, a starsi od niego radzą sobie nieźle cały czas, nie chodziło tak do końca o formę sportową, bo Iverson cały czas mógłby być wsparciem z ławki dla większości klubów. Charakter, problemy osobiste, wysokie ego sprawiały, że trudno z nim w składzie byłoby współpracować i zbudować team spirit. Sam zawodnik nie wykorzystał dawanych mu kilkukrotnie szans. Trudno dziś określić w jakiej formie jest Iverson, ale nietrudno oprzeć się wrażeniu, że jego kariera w NBA została, w dużym stopniu na własne życzenie, ukrócona zbyt szybko.

Allen Iverson w swojej karierze polskim kibicom kilkukrotnie mógł zapaść wyjątkowo w pamięć. Dla samego Amerykanina są to pewnie zdarzenia kompletnie bez znaczenia, ale stanowią jakiś polski ślad w tej niezwykłej karierze. Wszystko zaczęło się jeszcze u szczytu formy w 76ers, dokładnie w 1999 roku. Wtedy przystępując do draftu zespół z Philadelphii miał wybór z 47 numerem. Dość nisko, ale celem było wybranie wysokiego centra. Postawiono na Todda MacCullocha, rosłego Kanadyjczyka z uczelni Washington. Mało jednak brakowało, a z Iversonem grałby (lub podawałby mu ręczniki za grubą kasę) nie kto inny jak... Rafał Bigus. Polak, który w tym samym czasie skończył uczelnię Villanova utrzymywał w wywiadzie, że 76ers wybierali między nim a Kanadyjczykiem. Jeśli ktokolwiek wcześniej zdecydowałby się na MacCullocha, wtedy wybór miał paść na Polaka. "Miałem sporą szansę na podpisanie kontraktu z Philadelphia 76ers" - po wszystkim powiedział Bigus, który ostatecznie tylko "otarł się" o wspólne występy z Allenem Iversonem, oczywiście później nigdy się już do tego nie zbliżając. Warto jeszcze wspomnieć, że i MacCulloch szybko musiał pożegnać się z profesjonalną koszykówką - ostatni jego sezon to 2002/2003. To też w tym samym drafcie,  w którym miano wybrać Bigusa, z dalekim 57. numerem wybrano Manu Ginobiliego.

To co nie udało się Bigusowi, pierwsi osiągnęli Andrzej Pluta i Marcin Nowakowski. Oczywiście mocno z przymrużeniem oka,bo nie była to klasyczna wspólna gra. Otóż na zaproszenie sponsorów i organizatorów EuroBasketu 2009 specjalnie przyleciał do Polski Allen Iverson. jednym z punktów dość krótkiej wizyty w naszym kraju był konkurs rzutów Reebok Challenge, w którym "The Answer" rywalizował właśnie z dwójką Polaków. Iverson nie był w najlepszej formie, ale nie o wynik tu chodziło. Dobra zabawa, wspólne rzuty do kosza, przybicie "piątek" z najlepszym wówczas strzelcem w Polsce oraz młokosem z Polonii Warszawa miały przede wszystkim charakter towarzyski i promocyjny. Sporo fanów było jednak zawiedzionych wizytą koszykarza, przez co trochę pozostał niesmak, ale tu już trzeba bardziej winić za to samych organizatorów.



Po tym jak Iverson rozpoczął nieudane próby powrotu do NBA, było jasne, że musi grać gdzieś indziej utrzymując formę i stały kontakt z koszykówką. Bomba wybuchła w październiku 2010 roku, kiedy AI podpisał dwuletni kontrakt warty cztery miliony dolarów z Beskitasem Stambuł. Było to spore zaskoczenie, bo Besiktas był dobrą drużyną, ale tylko w samej Turcji grało kilka zespołów na wyższym poziomie, jak doskonale znane z Euroligi Galatasary, Fenerbahce Ulker i Efes Pilsen. Besiktas występował zaledwie w EuroCup i zresztą w tych rozgrywkach debiutował w tureckiej drużynie. Balon był napompowany do granic możliwości, ale skończyło się wielką klapą. Iverson szybko opuścił Turcję i na tym zakończył się jego kontakt z europejskim basketem. Mimo to zdążył zagrać z Michałem Ignerskim, który przez cały sezon 2010/2011 reprezentował barwy tureckiego klubu. "Igi" pozytywnie mówił o Iversonie twierdząc, że jest oczywiście znakomitym zawodnikiem, ale też miłym kumplem. Po byłym graczu 76ers w Turcji nie ma już śladu, ale sposób w jaki witano go pokazywał jakiej klasy zawodnik przybył do Europy. W Europie mających przeszłość w NBA grało wielu, ale kogoś tej klasy Iversona wcześniej nie było. Była to jeszcze wyższa półka niż Dominique Wilkins. W przeciwieństwie do "The Answer", Wilkins jednak bardzo udanie spędził sezon w Panathinaikosie Ateny i później zdążył wrócić do NBA.



NBA charakteryzuje się tym, że tylko nieliczni zdobywają mistrzowskie pierścienie. Wiele gwiazd z pierwszego szeregu poza nagrodami indywidualnymi, milionami na koncie kończyła karierę bez żadnego tytułu. I tutaj los obszedł z Iversonem okrutnie. Jedyne trofeum to te zdobyte z reprezentacją USA w mistrzostwach Ameryk w 2003 roku. To, że nie zdobył mistrzostwa NBA nie jest jeszcze wielką tragedią, ale klęska z igrzysk olimpijskich w Atenach już tak. Murowany kandydat do złota musiał zadowolić się jedynie brązowym medalem, Iverson został uznany jednym z winowajców porażki, a "Nightmare Team" przeszedł do historii jako jedno z największych pośmiewisk tego sportu. Dosyć, że skończył bez trofeów, to jeszcze bez kasy. Bankructwo, a co za tym idzie - upadek finansowy był jeszcze bardziej bolesny niż sportowy. Do sierpnia 2013 roku nie udało mu się stanąć na nogi po obydwu upadkach. Na to, czy kiedykolwiek ta sytuacja się jeszcze odwróci, chyba znamy już dziś ODPOWIEDŹ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz