środa, 14 sierpnia 2013

Zdążyć na EuroBasket.


Za reprezentacją cztery z dziesięciu zaplanowanych sparingów. Ponoć to tylko test-mecze mające na celu zastosować przygotowywane na treningach rozwiązania. Mimo, że dotychczas kadra zwyciężyła tylko raz, dawno nie było tyle optymizmu wokół tego zespołu, sugerującego, że wygrywać ma on we wrześniu. Kiedy jednak, jak nie podczas kolejnych sparingów zespół przyzwyczai się do zwycięstw?

Sparingi sparingami, ale rywale i osiągnięte z nimi wyniki jak na razie odzwierciedlają naszą pozycję przed EuroBasketem. Planowo wygraliśmy z Gruzją i tak samo planowo przegraliśmy z Izraelem, Włochami i Hiszpanią. Jak wygrywamy to jest powód do optymizmu, a jak przegrywamy to "przecież to tylko sparing". Polska reprezentacja jest na mniej więcej takim etapie przygotowań jak reszta Europy - jedne reprezentacje rozpoczęły je wcześniej, inne później (Hiszpania), ale widać już, że sparingi oddają sytuacje jaka występuje czysto na papierze. A tu mamy mniejszy potencjał niż Włochy i na dziesięć meczów z tym rywalem pewnie byśmy przegrali osiem razy, ale może jedno takie zwycięstwo wydarzyłoby się na EuroBaskecie. By dochodziło do tego częściej, Polacy obiecujący sobie wiele po tym turnieju, muszą zagrać ponad stan swoich możliwości i to cały skład, a nie tylko eksportowy duet Maciej Lampe - Marcin Gortat.

Towarzyskie potyczki z Włochami i Hiszpanią niestety okazały się twardą szkołą europejskich realiów dla rodzimych gwiazd spod znaku PLK - Przemysław Zamojski, Adam Waczyński, Michał Chyliński i nawet Łukasz Koszarek wyraźnie odstawali i aż trudno było momentami uwierzyć, że grają w tej samej drużynie z zawodnikiem o takim potencjale jak Lampe. Statystycznie wygląda to może i pięknie bo Waczyński i Chyliński skończyli mecz z Hiszpanią na 100% skuteczności rzutów za trzy, ale wszystkie zdobyte przez nich punkty były lepsze niż gra. A przecież to sparing, ponoć nie o wynik, a o grę chodzi! A do jakości prezentowanej przez reprezentantów PLK przez długi okres meczu można, a nawet trzeba mieć zastrzeżenia. Nie powinno być tak, że ukształtowani gracze między 24-29 rokiem życia są bojaźliwi w stosunku do nie grającej jeszcze na maksymalnych obrotach defensywy rywali. Nawet jeśli to Hiszpanie, w zespole mającym aspiracje wejścia do ćwierćfinału taka sytuacja nie może mieć miejsca.

Kiedyś, w latach 90. i na początku tego stulecia piłkarska reprezentacja Polski była bardzo wyraźnie podzielona na dwa "obozy": graczy od lat występujących w zachodniej Europie i tą nieliczną reprezentującą krajową i jednocześnie siermiężną ligę. Było to jeszcze w czasach, gdy do załapania się do kadry nie wystarczyło mieć 19 lat, parę występów w lidze i w niej dwa gole na koncie. Na powołanie trzeba było sobie ostro zapracować grą przez cały sezon, a i to często nie wystarczało. W koszykówce cieszy, że w końcu i tutaj w kadrze co najmniej połowa nowe rozgrywki rozpocznie poza granicami kraju. Być może niebawem dojdzie do podobnej sytuacji jak w kadrze Jerzego Engela na mundial w Korei i Japonii w 2002 roku: dwudziestu trzech kadrowiczów i ledwie ósemka z polskiej ligi. 
Przecież widać po sparingach jak na dłoni, kto gra na co dzień lub w miarę regularnie w silnych ligach - na tle innych kadrowiczów grający jak profesor Lampe, emanujący spokojem i chłodną głową Thomas Kelati, czy otrzaskany w każdym zakątku Europy Michał Ignerski stanowią fundament pod dobry wynik na Mistrzostwach Europy. Typowi już rutyniarze, o których można być spokojnym niezależnie, czy gramy z Hiszpanią, czy Szwecją. Tylko takich pewniaków w składzie ciągle brakuje.

To dopiero połowa przygotowań i jeszcze sporo się może zmienić. Pewnych odpowiedzi udzieli turniej w Belgii, gdzie dojdzie do ostatnich potyczek z wartościowymi rywalami. Do tego grona nie można zaliczyć zestawu na turnieju w Lublinie, gdzie przyjdzie się mierzyć z europejską mizerią, czyli Szwecją i osłabioną do granic możliwości Wielką Brytanią (wartościowy test to jedynie Ukraina). Być może to tylko mecze towarzyskie, ale nikt nikomu nie wmówi, że wynik nie jest istotny i wszystko, nawet mimo ewentualnych kolejnych porażek, jest jak najbardziej korzystne. Znów małe przypomnienie sytuacji przed piłkarskim mundialem w 2002 roku. Wtedy też kadra mecze towarzyskie przegrywała praktycznie ze wszystkimi jak popadnie, ale BPS, czyli powszechne "bezpośrednie przygotowanie startowe" miało przyjść na ten właściwy turniej. Podobnie jest z koszykarzami, a wszelkie jeszcze porażki nie mają wielkiego znaczenia. Sportowego owszem, ale psychologicznie już niekoniecznie.

Dobrze, żeby turniej w Belgii pokazał, że można zagrać jeszcze lepiej i wygrać z Izraelem, podobnie z Włochami. Niech w końcu nastąpi jakiś przełom w postaci zwycięstwa z teoretycznie silniejszym rywalem od siebie. Takich zwycięstw brakuje jak na razie na starcie przygotowań, w większości przypadków podobnie było w latach ubiegłych. Bardzo ciężko przeskoczyć nam pewien poziom. Albo oczekiwania są zbyt duże, jeśli przegrywamy nieznacznie z Hiszpanią na jej terenie i jeszcze całkiem odważnie pojawiają się głosy malkontentów? Jeśli jednak mamy najsilniejszą reprezentację od lat, lepszej okazji do przeskoczenia pewnego muru prędko może nie być. Nawet w meczach towarzyskich, w których też potrzebny jest, oczywiście oprócz dobrej gry, także dobry wynik.

To pozwoli wszystkim utwierdzić się w przekonaniu, że kadra naprawdę idzie w bardzo dobrym kierunku. Na razie idzie w dobrym, ale w naszym przypadku trzeba dodać jeszcze coś ekstra. Dobra, ale jednak "tylko" dobra gra w przypadku polskiej reprezentacji oznacza nieznaczne, ale jednak porażki z co najmniej dziesiątką silniejszych aktualnie od nas zespołów w Europie. A do mistrzostw świata zakwalifikuje się  przecież maksymalnie pierwsza siódemka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz