poniedziałek, 3 marca 2014

Dulkys - nowy towar eksportowy.


Mało już o którym obcokrajowcu w polskiej lidze można mówić, że wykracza poza standardowe ramy PLK i prezentuje poziom, który uprawnia do gry w silniejszej lidze. Jeśli szukać kogoś, kto może spełnić te warunki, warto spoglądać w stronę Deivadasa Dulkysa. Litwin swoją postawą nawiązuje też do wspaniałych tradycji występów swoich rodaków, którzy zapisali wielką kartę w polskiej koszykówce klubowej.

Sprowadzenie Dulkysa to strzał w dziesiątkę, który udał się włodarzom Anwilu Włocławek. Dzięki temu teraz po polskich parkietach biega zawodnik na pozycji rzucającego obrońcy, jakiego nie widzieliśmy od lat w kraju. Z reguły dominowali albo czarnoskórzy rozgrywający (np. Walter Hodge), albo skrzydłowi lub zawodnicy typowo podkoszowi. Dulkys nieco złamał te reguły - takiego pierwiastka szaleństwa połączonego z efektywnością na pozycji rzucającego obrońcy nie było widać od dawna w naszych halach. Jednak w takim przypadku powstaje zawsze pytanie "skoro taki dobry, to dlaczego gra w Polsce, a nie w lepszej lidze?". Nie powiodło mu się na Litwie, stąd Polska stała się dla 26-latka szansą na "odbudowę". Tu ma wrócić do formy, spełnić swoje zadanie krótkoterminowe, po czym ma wrócić tam, gdzie powinno być jego miejsce, czyli do czołowych koszykarzy ligi litewskiej, a może też do reprezentacji Litwy. W innych warunkach koszykarz tego kalibru praktycznie by do Polski nie trafił. Przecież przybycie Dulkysa to szczęśliwy ciąg zdarzeń, który wcale nie musiał się zdarzyć, gdyby nie kontuzja Piotra Pamuły.

Większość spośród graczy, którzy przybywają przed każdym sezonem do Polski, w pierwszej kolejności "googluję", by w ogóle wiedzieć kto tym razem przybył ze Słowacji lub innej anonimowej ligi. Przy Dulkysie w końcu wiedziałem kto to jest. Dzięki relacjom rozgrywek NCAA na nieistniejącym już kanale ESPN America dość często można było oglądać spotkania Florida State. W jednym z takich spotkań kapitalnie wypadł nieznany mi wcześniej Litwin. Rzucał i trafiał za trzy jak opętany i został bohaterem meczu. Od tamtej pory zapamiętałem to nazwisko i śledziłem jego postępy. I w NCAA bywało różnie, raz lepiej, a raz gorzej, ale byłem pewien, że po powrocie do Europy spokojnie znajdzie dla siebie całkiem niezły klub. Zresztą już w 2012 roku po zakończeniu przygody z NCAA znalazł się w kadrze reprezentacji Litwy na turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich i coraz bardziej uświadczyłem się w przekonaniu, że ten Dulkys w Europie od razu wyrośnie na rzucającego killera. Zresztą nawet nie postawą, a samym faktem występów w lidze akademickiej już wzbudzał zainteresowanie. Z reguły Litwini obierają inną, bardziej europejską drogę kariery, a jeśli wyjeżdżają do Stanów Zjednoczonych, to najczęściej prosto do NBA. Z Dulkysem było jednak inaczej, a przebywał on w USA już od bardzo dawna, dokładnie od osiągnięcia wieku 16 lat. I przez te lata amerykańskiej kariery nie był to żaden no name dryfujący w odmętach ławki rezerwowej przeciętnego uniwerku, tylko poważna postać na poważnej uczelni.


Droga przez Wilno, która miała go zaprowadzić do kadry, była jednak bardziej kręta. Stąd nastąpiły wymuszone przystanki - wpierw w Rydze, a teraz we Włocławku. Prędzej czy później koszykarz o takiej charakterystyce wręcz musi grać w silniejszej lidze i silniejszym zespole. Na razie jest, zachowując wszelkie proporcje, jak Glen Rice w Charlotte Hornets, ale dla jego dobra lepiej, żeby był jak Rice, ale z mistrzowskiego sezonu Los Angeles Lakers. Niczym bohater drugiego planu, który z instynktem killera będzie niszczył przeciwnika jako druga lub trzecia opcja w ataku. Tacy strzelcy zawsze są w cenie. Bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby Dulkys był w silnym klubie pierwszą ofensywną opcją i liderem, który ciągnie na swoich barkach zespół. Na niego trzeba patrzeć szerzej, nie przez pryzmat Włocławka, nawet nie polskiej ligi, ale tego co mógłby pokazać w Europie. Przykład Waltera Hodge'a niestety pokazał, że dominacja w Polsce absolutnie nie przekłada się na występy w silnym europejskim klubie.

Dulkys, dla którego PLK jest krokiem w tył, by zaraz zrobić dwa do przodu, nawiązuje do pięknej litewskiej karty w historii polskiej ligi. Może to być kolejny Litwin po Donatasie Motiejunasie, który grając w Polsce na wypożyczeniu wypromuje się na tyle, by trafić później do silnego zespołu. W przypadku Dulkysa nie będzie to NBA, ale zespół pokroju Lietuvos Rytas Wilno wcale nie musiałby go już przerastać. Wielu jego rodaków grających w Polsce grało w lepszych klubach. Przecież żadna inna europejska nacja nie zaznaczyła się tak mocno w historii krajowych rozgrywek jak Litwini. Zielona Góra miała swojego Gvidonasa Markeviciusa, gdyby dłużej pograł we Włocławku Dulkys, być może miałby tam podobny status. Tego jednak mu nie życzę - niech ten strzelec na razie cieszy polskich kibiców, a po sezonie wyjedzie dalej. Tutaj może dla niego zrobić się w pewnym momencie zbyt ciasno.


Deividas Dulkys nie jest też już takim młodzieniaszkiem, żeby budować swoją karierę małymi krokami. Najbliższy rok pokaże, czy ten zawodnik będzie jeszcze w stanie nawiązać do poziomu, który pozwoliłby mu powrócić do choćby szerokiej reprezentacji Litwy.. Polska liga tylko na tym by skorzystała. W silniejszej lidze nie poradził sobie Hodge, czas więc pokazać Europie nowy towar eksportowy made in PLK. A takowym możliwie najlepszym obecnie jest właśnie 26-letni Dulkys.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz