piątek, 28 lutego 2014

Robota na śmieciówkach.


Zawód trenera na najwyższym poziomie dla polskich szkoleniowców to bardzo często za wysokie progi. Mimo to cały czas w środowisku są te same nazwiska, choć nawet i dla nich pracy jest coraz mniej. A jak już jest, to często nic dobrego z niej nie wynika. 

Mike Taylor pod koniec stycznia został selekcjonerem reprezentacji Polski. Jest jednocześnie siódmym z rzędu zagranicznym trenerem, który pełni tak zaszczytną funkcję. Taylor, mimo, że tak naprawdę w europejskich realiach to klasyczny no name, i tak doświadczeniem zdobytym w dość młodym wieku bije na głowę wszystkich lokalnych bohaterów trenerskiego rzemiosła.

Ostatni mecz reprezentacja Polski pod wodzą polskiego szkoleniowca (Andrzej Kowalczyk) rozegrała w 2004 roku. Wtedy w Los Angeles Lakers występowali jeszcze wspólnie Kobe Bryant i Shaquille O’Neal, w kadrze Stanów Zjednoczonych na igrzyskach grali Allen Iverson i Stephon Marbury, a Łukasz Koszarek i Krzysztof Szubarga mieli po dwadzieścia lat. To była wręcz inna epoka.

Poszukiwanie jakości

Zanim nastała moda lub później wręcz konieczność na nominowanie zagranicznych trenerów na stanowisko selekcjonera kadry, podobny trend był przerabiany wcześniej już w klubach.

Już pod koniec lat 90. w poszukiwaniu trenerskiej jakości i innowacyjności oraz przede wszystkim lepszych rezultatów, w dobrym tonie stało się zatrudnianie szczególnie trenerów z Bałkanów (np. Vladislav Lucic, Bosko „Pepsi” Bozic), a nawet z USA (Mike McCollow).

Większość tych eksperymentów szybko kończyła się fiaskiem, ale nikogo to wśród prezesów nie zrażało do poszukiwania dalszych kandydatów. Oczywiście na początku zawsze mówiło się i mówi do tej pory o "długotrwałym projekcie", o drużynie, która będzie sukcesywnie wzmacniana i o trenerze, który ma spory kredyt zaufania. Liczby pokazują jednak co innego.

Zjawisko sporej liczby trenerów z zagranicy nasiliło się w ostatnich kilkunastu latach, a trend ten ostatnio nabrał niespotykanemu wcześniej przyspieszeniu. Na początku obecnego stulecia obcokrajowcy na ławkach stanowili spory odsetek około 35% wszystkich trenerów w lidze. Poprawa pozycji polskich szkoleniowców nastąpiła w latach 2002-2006, wówczas przyjezdni ani razu nie stanowili 30% trenerskiej siły w danym sezonie.

Niestety po 2006 roku trend jest już dość nieprzyjemny dla polskiej myśli szkoleniowej. Zagraniczni trenerzy w każdym z ostatnich ośmiu sezonów stanowili co najmniej 40% ligowych coachów, a w obecnych i poprzednich rozgrywkach odsetek ten zwiększył się aż do ponad 60%.

1. Trenerzy w polskich klubach w latach 1999-2014.




Praca na śmieciówkach
Nie można mówić jednak jeszcze , że dla polskich szkoleniowców pracy nie ma. Ona w PLK jest, ale byle jaka i z reguły na chwilę. "Byle jaka", czyli głównie w zespołach z nizin tabeli, gdzie przepracowanie całego sezonu graniczy często z cudem. Na pewno wie coś o tym Mariusz Karol, który ma już na swoim koncie kilka sezonów, w których prowadził dwa różne kluby i jest pod względem niechlubnym rekordzistą. 
Co niektórym w naszych realiach się poszczęści, jak choćby Wojciechowi Kamińskiemu, który ma możliwość w Radomiu wręcz już "pracy długofalowej" jak na standardy polskiej ligi. Wyżej klubowi prezesi polskim trenerom podskoczyć już nie dają - im wyższe miejsce w tabeli, tym bardziej trenerski stołek zarezerwowany dla obcokrajowca. 
Odsetek polskich szkoleniowców prowadzących zespoły w PLK może być i tak nieco mylący. Prowadzą słabsze zespoły, a co za tym idzie, są częściej zwalniani i zastępowani innym strażakiem, który ma ugasić pożar. Przez to krajowych trenerów pracujących jest niby więcej, ale ów "etat" bardziej przypomina umowę śmieciową (ale nieźle płatną) podpisaną z agencją pracy tymczasowej niż poważne zatrudnienie na poważnych warunkach.
Brak kadr
Gdy rozpisano konkurs na selekcjonera kadry, od razu było do przewidzenia, że nie zostanie nim Polak. Tak jest już od lat. Od czasów końca kadencji Andrzeja Kowalczyka nie wychowano (jeśli można o czymś takim w ogóle mówić) żadnego nawet kandydata na... kandydata selekcjonera. 
Nazwisko i renomę można wyrobić sobie dobrymi wynikami, a ich w Starogardzie Gdańskim, Kołobrzegu, czy Tarnobrzegu można ze świecą szukać. Nie masz wyników, zapomnij o prowadzeniu walczącego o wysokie cele zespołu. Albo pracuje się najwyżej do pierwszego błędu, co oznacza najczęściej kilka kolejek, w najlepszym razie kilka miesięcy. I tak koło się zamyka, a szkoleniowej świeżej krwi jest coraz mniej. 
Dziś zatrudnienie zagranicznego selekcjonera nie jest jakimś kaprysem kogoś z PZKosz., ale wręcz koniecznością. Na tą konieczność złożyła się jednak postawa przez lata właśnie PZKosz, PLK, klubów, które w żaden sposób nie stworzyły warunków, by przygotować szkoleniowców gotowych poradzić sobie z prowadzeniem zespołów na najwyższym ligowym szczeblu.
Trudno wyobrazić sobie, żeby reprezentację w najbliższym czasie prowadził np. Wojciech Kamiński, Mariusz Karol, Andrzej Adamek, Jacek Winnicki lub ponownie Dariusz Szczubiał. Czy chcemy tego czy nie, na obecną chwilę to jest (o zgrozo!) trenerski top z Polski. Żeby zobaczyć ich następców, trzeba schylić się głęboko - do pierwszej ligi i jeszcze niżej. 
Zaniedbania z przeszłości 
Obecna sytuacja jest skutkiem tego jak koszykarskie środowisko podchodziło do szkoleniowych problemów przez ostatnie kilkanaście lat. W tym czasie rozpoczął się pęd za wynikiem, najlepiej po najmniejszej linii oporu, co mógł zapewnić tylko najemny trener-cudotwórca najczęściej z Bałkanów
To czy teraz trenerem jest Taylor czy byłby Dirk Bauermann lub ktoś inny, dla przyszłości szkolenia zawodników i trenerów nie ma większego znaczenia. Pierwszy trener kadry nie jest od pisania żadnych planów szkolenia na kilkanaście lat, bo gdy sam program zostanie wdrożony, jego w Polsce już pewnie dawno nie będzie. 
Jak dość trafnie zauważył były piłkarski trener Janusz Wójcik, selekcjonera zawsze bronią wyniki, a zamiast kadry może on budować sobie co najwyżej szałas na działce.
Mike Taylor niech spokojnie pracuje, oby jak najdłużej, aby w polskim baskecie w tym czasie objawił się coach gotowy do podjęcia wyzwania jakim jest prowadzenie drużyny narodowej. Bo aktualnie patrząc nawet przez najlepszą lornetkę na horyzoncie nie widać absolutnie nikogo.
Tekst ten ukazał się 17 lutego w serwisie 2TAKTY.COM, dokładnie pod tym adresem.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz