środa, 12 lutego 2014

PLK - Prowincjonalna Liga Koszykówki.


Liga potrzebuje nie tylko większych pieniędzy, ale i większych miast. Od lat niestety w Polskiej Lidze Koszykówki robi się coraz bardziej powiatowo. Nie tak dawno było jednak jeszcze całkiem inaczej.

Niecały rok temu władze PLK chciały wymóc na klubach posiadanie obiektu na minimum 3000 osób, co jednak spotkało się ze zrozumiałym sprzeciwem prawie wszystkich zorientowanych w temacie.

Często marudzi się na zainteresowanie ligą, frekwencję, ale gdyby przenieść na chwilę nazewnictwo z NBA do PLK, to w krajowym baskecie mamy głównie do czynienia, jak to się mówi w Stanach, z „prowincjonalnymi rynkami”.

Bardziej Milwaukee niż Nowy Jork

Ligowa koszykówka znajduje się na peryferiach nie tylko zainteresowania największych mediów, ale też na geograficznej mapie. Od kilku lat stale brakuje dużych wojewódzkich ośrodków, które mogłyby podnieść trochę frekwencję. Szkoda, że pozytywów w postaci wysokiej frekwencji trzeba czasami szukać aż w drugiej lidze, gdzie ostatnio derby Warszawy miały taką oprawę i widownię jakiej próżno obecnie szukać w PLK.

Warszawy na najwyższym szczeblu obecnie nie ma, podobnie jak Krakowa, Poznania, Szczecina, Lublina i kilku innych większych polskich miast. Dziś połowa ligi może robić za „polskie Milwaukee”, ośrodki dla sportowca, zwłaszcza zagranicznego, nieatrakcyjne do życia.

Trudniej jednak przekonać kogoś do życia w Starogardzie, Tarnobrzegu lub nawet w Słupsku niż do Warszawy czy Poznania.

Janusz Jasiński ze Stelmetu Zielona Góra ostatnio w wywiadzie wspominał, że pewnego potencjału ludzkiego południowa stolica województwa lubuskiego nie przeskoczy. To dość mały rynek, około 120 tysięcy mieszkańców, ale jednak w obecnych realiach polskiej ligi to jedna z większych miejscowości.

Jeśli trudno pozyskiwać sponsorów i widzów nawet w mieście mistrza Polski, tym trudniej o to w miastach powiatowych, w których potencjał sportowy, ekonomiczny i demograficzny jest jeszcze mniejszy. A takie miasta są dziś podstawą Polskiej Ligi Koszykówki.

PLK vs. inne ligi

Czy to znak czasów, że duże miasta skazane są tylko na piłkę nożną? Porównując dwie inne dyscypliny halowe - siatkówkę i piłkę ręczną, wyłania się pewien obraz. W obecnym sezonie na tle dwóch pozostałych dyscyplin basket wyraźnie ustępuje siatkówce pod względem wielkości ośrodków oraz rozproszeniu klubów po całej Polsce. 

W PlusLidze aż 75% klubów pochodzi z miast, w których liczba mieszkańców przekracza 100 tysięcy, przy czym w PLK ten odsetek wynosi 50%. Jeszcze gorzej jest pod względem posiadania klubów w miastach wojewódzkich, tu różnica jest jeszcze większa. 

W porównaniu do innej popularnej dyscypliny halowej, czyli piłki ręcznej, koszykówka nie wypada już najgorzej. To mecze PLK odbywają się w nieznacznie większych miastach, ale popularnością na chwilę obecną przegrywamy. Wynika to z dobrych rezultatów osiąganych przez reprezentację na dużych imprezach oraz gry w lidze dwóch klubów, które należą do czołówki europejskiej (szczególnie Vive Targi Kielce).

1. Siedziby klubów w sezonie 2013/2014 w wybranych dyscyplinach halowych. (liczba mieszkańców w tys.).


Duże ośrodki do lamusa
Trend, który zepchnął basket do mniejszych ośrodków, jest cały czas dość świeży. Próbowano go na moment odwrócić w sezonie 2011/2012, ale życie pokazało, że bez poważnych wizji i pieniędzy odbudowa w dużych aglomeracjach może zakończyć się tylko katastrofą. Sztuka zbudowania drużyny na trwałe nie udała się w Łodzi, Poznaniu, wcześniej także w Krakowie. 
Miejska oraz sponsorska kasa w największych polskich ośrodkach, jeśli chodzi o sport, w pierwszej kolejności jest wydawana na kluby piłkarskie, dopiero później można uszczknąć coś z lokalnego tortu. Nic dziwnego, że koszykówka najlepiej stoi w miastach „niepiłkarskich”, to znaczy takich, które nie posiadają drużyny w T-Mobile Ekstraklasie i I lidze. Takich miast w PLK jest aż jedenaście, jedynie Wrocław stanowi tutaj wyjątek.
Tak jednak nie było zawsze. Koszykarska mapa Polski bardzo się zmieniła na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. W sezonie 1993/1994 tylko dwa kluby miały siedziby w miastach poniżej 100 tysięcy mieszkańców, a większość była usytuowana w największych miastach od Szczecina, przez Warszawę, po Lublin. Stopniowo ten trend zaczął się odwracać.
Pięć lat później większą rolę pełniły już miasta mniejsze, ale z większymi ambicjami jak Sopot, Ostrów Wielkopolski. Silną reprezentację posiadała też aglomeracja śląska na czele z Sosnowcem. Dziś niestety ten zasłużony ośrodek zamiast z meczów PLK, bardziej kojarzony jest jako rodzinne miasto Trybsona z WarsawShore.
Jeszcze przed dziesięcioma laty była zachowana pewna równowaga – silne kluby posiadały Warszawa, Wrocław oraz zdecydowanie mniejszy Sopot oraz będący gdzieś pomiędzy Włocławek. Dziś, przy całym szacunku dla Wrocławia, ale sporo pewnie jeszcze rzeki w Odrze upłynie, zanim Śląsk będzie można nazwać jednym z najlepszych klubów w Polsce.
2. Siedziby klubów PLK w wybranych sezonach w ostatnich dwudziestu latach (została przyjęta liczba mieszkańców w miastach wg stanu możliwie najbliższemu obecnie, podobnie przyjęto aktualną mapę administracyjną i liczbę 16 województw – przed 1 stycznia 1999 było ich aż 49).

Zmiany na horyzoncie
Paradoksalnie są dobre widoki na przyszłość. W dość niedługim czasie w PLK można spodziewać się Torunia, który w pierwszej lidze radzi sobie bardzo dobrze, a także niebawem będzie dysponował nowoczesną halą. 
Do przodu ruszyła po wielu latach posuchy także koszykówka w Szczecinie, gdzie także niebawem zostanie oddana do użytku nowoczesna hala. Plany powrotu najlepszej krajowej koszykówki pojawiają się też w głowach zarządzających Legią Warszawa i warto także mieć na uwadze ten będący na początku drogi projekt.
Wszystkie te trzy miasta działały i działają oddolnie, stopniowo rosnąc w siłę. Dopiero mając potencjał sportowy, finansowy i kibicowski można myśleć o atakowaniu PLK. Bazowanie tylko na samym terminie „dużego ośrodka” nie wystarczy, o czym doskonale przekonali się między innymi w Łodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz