środa, 19 marca 2014

Szczeciński plac budowy.


Obecny sezon miał być początkiem nowej koszykarskiej jakości w Szczecinie. W stolicy województwa zachodniopomorskiego nie obeszło się jednak bez zgrzytów. Zbudowany jak na pierwszoligowe realia zespół nie do końca spełnia oczekiwań kibiców, których dodatkowo nadal brakuje.

Lato 2013 roku to był gorący czas w Szczecinie. W trakcie już poprzedniego sezonu zapowiedziano fuzję wówczas pierwszoligowego AZS-u z drugoligowym zespołem King Wilki Morskie Szczecin. To, że w mieście nie ma miejsca dla dwóch zespołów grających na przeciętnym poziomie, było dla wszystkich jasne. Połączenie sił miało sprawić, aby szczeciński klub nie musiał dłużej wegetować, ale przede wszystkim zaczął powoli myśleć nawet o awansie do Tauron Basket Ligi. Z fuzjami sportowych klubów rzadko jednak bywa jak w matematyce, gdzie sprawdza się proste równanie 1+1 = 2. Wiedzą o tym doskonale piłkarscy kibice, którzy pamiętają połączenie Lecha Poznań i Amiki Wronki. Musiało minąć trochę czasu, by z dwóch silnych ekip stworzyć jeden bardzo mocny w polskich realiach team. Zresztą słowo fuzja nie do końca pasuje do sytuacji jaka miała miejsce w Szczecinie. Dlatego plan, aby odbudować basket w portowym mieście, może wymagać więcej czasu niż mogłoby się wydawać.

Okazało się, że połączenie AZS-u oraz Wilków Morskich to czysta fikcja. W zasadzie w zdecydowanej większości nowy twór to wyłącznie spadek po ubiegłorocznym drugoligowcu. Mamy więc sytuację taką, gdzie z dwóch klubów ostał się jeden, ale drugiego już nie ma, ale nie dlatego, że się połączył, tylko nie otrzymał licencji na grę w pierwszej lidze. Ogólnie rzecz biorąc, pojęcie fuzji i połączenia sił nieźle brzmiało marketingowo, ale nic takiego nie miało miejsca, a dodatkowo jeszcze Szczecin stracił klub, który w trudnych latach w XXI wieku w pojedynkę walczył o utrzymanie koszykówki w mieście. Warto zaznaczyć, że to AZS mozolnie budował wokół siebie grupę fanów, które może nie była zbyt liczna, ale o wiele większa niż jeszcze świeży zespół sponsorowany przez firmę King. Hala Szczecińskiego Domu Sportu była chętnie odwiedzana, gdy akademicy rozgrywali tam swoje pojedynki, a Łukasz Pacocha dziurawił seriami kosz rywali. Dziś jednak na poziomie pierwszej ligi w Szczecinie nie ma już ani AZS-u, ani Pacochy, ani części kibiców chodzących wcześniej na mecze do SDS.

Mimo to, pozornie wszystko wydaje się w porządku. Zgodnie z zasadą kapitalizmu, mocniejszy wchłonął słabszego. I mocniejszy King Wilki Morskie rozdał karty po swojemu. Zbudowano silny skład, w kadrze nie brakuje znanych graczy z parkietów PLK i nie tylko jak Zbigniew Białek, Marcin Flieger, Paweł Kowalczuk, Marcin Stokłosa, Paweł Mróz czy Piotr Pluta. Ponadto łącznikiem między starym AZS a Wilkami Morskimi jest weteran, który pamięta jeszcze mistrzostwo Polski Juniorów w 2000 roku z SKK Szczecin - Maciej Majcherek. Potencjał tego zespołu jest na pewno dużo większy niż jakikolwiek składy AZS-u w ostatnich kilku latach. Tylko, że na razie nie przekłada się to na wyniki. Szczecinianie obecnie zajmują ósmą pozycję, która musi być poniżej oczekiwań głównego sponsora i kibiców. A tych ostatnich mimo silniejszej personalnie drużyny wcale nie przybyło. To poważny problem, który będzie trzeba niedługo rozwiązać. Brak kibiców to też trudniejsza droga do sponsorów. Wspomina o tym główny sponsor, który jako firma King praktycznie w pojedynkę ciągnie wózek z napisem "szczecińska koszykówka". Strach się bać, co będzie jak firmie zabraknie motywacji lub pieniędzy do dalszego sponsoringu.

Być może dodatkowym impulsem będzie nowa hala, która niedługo zostanie oddana do użytku na dzielnicy Krzekowo. Tu jednak też nie popisały się osoby odpowiedzialne za budowę hali i władze miasta. Obiekt, który powinien być już dawno otwarty, cały czas nie nadaje się do użytku. A przecież wydawało się, że koszykarze w nowym silnym zespole będą występować w nowej hali na prawie 5000 osób. Póki co, jak pokazuje odpowiednio tabela i plac budowy, nie ma ani silnego zespołu, ani nowoczesnej hali. To sprawia, że Szczecin jest jeszcze daleko za Toruniem, który pokazuje, że jest na ostatniej prostej pod względem sportowym i infrastrukturalnym, jeśli chodzi o awans do elity. Przynajmniej tak to wygląda na to chwilę, bo wszystko mogą zmienić play-offy. W nich znane są przypadki, że nawet zespół z ósmego miejsca może pokonać głównego kandydata do awansu. Wystarczy przypomnieć tylko 2008 rok i klęskę Zastalu Zielona Góra ze Stalą Stalowa Wola. Oczywiście nie ma co jeszcze skreślać Wilków Morskich za ten sezon, ale od tego składu można było oczekiwać chyba więcej. Nie chodzi o awans do PLK, bo na to jest jeszcze za wcześnie, pewnie także dla włodarzy miasta, które jeśli chodzi o sport, wpatrzone są głównie tylko na piłkarską Pogoń Szczecin. Chodzi o postęp z tym co kibice oglądali za czasów AZS. Tam było biednie, ale godnie, zespół gdzieś balansował wokół miejsca w pierwszej dziesiątce bez głośnych nazwisk. Teraz głośne nazwiska są, tylko za tym nie idą jeszcze do końca wyniki.

Koszykarska elita w ciągu kilku najbliższych lat to byłaby duża sprawa dla Szczecina. Bo to miasto, może ostatnio będące ostatnimi latami z dala od ekstraklasowego basketu, też zasłużyło się dla polskiej koszykówki. To stąd pochodzi i tutaj debiutował w PLK Szymon Szewczyk, który był z Majcherkiem w składzie "złotych" juniorów w 2000 roku. To przed kilkoma sezonami właśnie w AZS Szczecin swoją karierę rozpoczynał Tomasz Gielo, dziś kolejny reprezentant Polski ze Szczecina, a obecnie zawodnik Liberty Flames w lidze NCAA. Z oczywistych względów obaj do pierwszoligowego Szczecina nie wrócą. Gdyby jednak pojawiła się opcja awansu, kto wie, czy to nie w swoim rodzinnym mieście karierę mógłby zakończyć "Szaszłyk". Póki co występuje on w Rzymie. Na razie zamiast Szewczyka z Rzymu szczecinianie na swój grunt mogą ściągnąć co innego - stare powiedzenie "nie od razu Rzym zbudowano" pasujące idealnie do obecnej budowy silnej koszykówki w stolicy Pomorza Zachodniego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz