wtorek, 4 marca 2014

Globalne spojrzenie.


Druga edycja polsko-czeskiego Meczu Gwiazd już za nami. W porównaniu z poprzednim rokiem zainteresowanie meczem oraz całą otoczką było mniejsze niż dwanaście miesięcy temu. To było do przewidzenia, wszak spotkanie było rozgrywane poza Polską. Brak większego zainteresowania, także telewizyjnego, ponownie jednak kwestionuje sensowność rozgrywania tego typu spotkań.

"Ja patrzę na projekt przede wszystkim globalnie" - powiedział prezes Polskiej Ligi Koszykówki, Jacek Jakubowski. Ten "złotousty" cytat jak na razie może bić się o palmę pierwszeństwa z cytatem Piotra Dębowskiego "jadą wolniej, ale szybciej", wygłoszonym podczas igrzysk w Soczi, w kategorii najbardziej nielogicznego i jednocześnie wzbudzającego uśmiech sportowego cytatu roku. Miło, że władze PLK próbują coś zmieniać i ożywili mocno skostniały format meczów Północ - Południe lub Wschód - Zachód. W tamtym roku pojedynek pomiędzy gwiazdami PLK a Mattoni NBL okazał się bardzo dobrym przedsięwzięciem. Zarówno lokalizacyjnie - Wrocław, sportowo - niezły sam mecz główny, rozrywkowo - były konkursy, zaproszeni goście i wszystko wyglądało bardzo sprawnie. Druga edycja była już jednak niczym film "Matrix Reaktywacja". To już nie to, co pierwowzór, bardziej ciężki do strawienia odgrzewany kotlet. Zwłaszcza takie wrażenie można odnieść z polskiej perspektywy, bo już samo miejsce rozgrywania spotkania (Pardubice) mocno ograniczyło medialne zainteresowanie w kraju. Podobnie było z kibicami, bo fani nie przywykli jeździć do innego kraju, by oglądać potyczki o przysłowiową pietruszkę. Co innego, jeśli są to mecze przedsezonowe NBA w Europie, ale Mattoni NBL i gwiazdy CEZ Nymburk nie wzbudzają nad Wisłą szału, który doprowadziłby do masowych pielgrzymek do Pardubic. Jeśli już kibice z Polski kiedykolwiek jeździli na zawody sportowe do tego czeskiego miasta, to nie na koszykówkę, tylko na prestiżowy i cieszący się dużą tradycją żużlowy turniej Zlatej Prilby.

Trzeba uczciwie docenić wysiłek oraz starania osób pracujących nad Meczem Gwiazd, że próbowali stworzyć coś innego. Jednak obecna edycja znów musi skłaniać do dyskusji nad sensem rozgrywania tego typu spotkań w obecnym formacie. Bo on ani teraz to format lokalny, ani tym bardziej globalny. Takie spotkania mają w najlepszym wypadku nieźle wypaść medialnie, ma być sympatycznie i to w zasadzie tyle. Jednak lokalnie nie wypromowało to niczego, bo jak wcześniej było napisane, miejsce rozgrywania meczu i konkursów już na starcie mocno ograniczyło i to nie najwyższy potencjał medialny. W niedzielny wieczór na głównej stronie wzmianki o spotkaniu w dziale Sport nie było w popularnych serwisach Wirtualna Polska, Onet.pl, czy często prezentujący materiały o koszykówce portal Gazeta.pl. Swoje trzy grosze w negatywnym znaczeniu dołożyła telewizja. W tamtym roku narzekano na TVP, że tylko retransmitowała mecz, a na żywo wszystko hulało jedynie na stronie internetowej Telewizji Polskiej. Teraz Polsat zadowolił kibiców zaledwie retransmisją z ponad czterogodzinnym poślizgiem, pokazując tylko jaki prestiż ma niedzielny Mecz Gwiazd. Prestiż (a raczej jego brak) i zbudowanie marki to niestety dla tego typu imprez pokazowych to ogromny problem dla lig pokroju PLK, gdzie na prawdziwe gwiazdy widoczny jest spory deficyt.

Mecz Gwiazd może świetnie wyglądać w NBA, bo tam występuje koszykarze prezentujący absolutny olimp koszykarskiej gry wymyślonej przez Jamesa Naismitha. Do tego podział na konferencje, duże rozproszenie najlepszych zawodników sprawia, że ma się wrażenie oglądania prawdziwego święta w mocno przyjaznym i lekkostrawnym tonie. A u nas? Wcześniej był sztuczny podział na dwie części kraju, a obecnie najlepsi gracze skupieni są w zaledwie kilku klubach. Wystarczyło popatrzeć na skład pierwszej piątki w niedzielę - 80% pierwszego składu stanowili zawodnicy Stelmetu Zielona Góra i CEZ Nymburk. Gdyby ten mecz rozgrywany był w Polsce, pewnie zainteresowanie w kraju byłoby większe, ale nie ma się co oszukiwać, szału też by nie było. Dla przeciętnego Kowalskiego gwiazdą to podczas takiego spotkania byłaby siedząca na trybunach Patricia Kazadi, a nie Christian Eyenga rywalizujący w konkursie wsadów. Nie ma obecnie postaci w polskiej lidze rozpoznawalnych ogólnie przez fanów szeroko rozumianego sportu. Przemysław Zamojski, Łukasz Koszarek, obcokrajowcy? Wszyscy są znani głównie kibicom stricte koszykarskim oraz osobom, które żyją sportem 24 godziny na dobę. To nie ta skala co Adam Wójcik lub Maciej Zieliński. To tak jakby zapytać kibica koszykówki i polskiego sportu o hokeistów w polskiej lidze. Pewnie większość też nie wymieniłaby więcej niż dwóch lub maksymalnie trzech nazwisk. Wychodzi potem z tego taki Mecz Gwiazd trochę bez... gwiazd.

Być może warto byłoby wrócić do koncepcji, która już pojawiała się wcześniej, a ostatni raz w 2004 roku. Zamiast trwać w nie wiadomo do czego prowadzącej współpracy z ligą czeską, można zastanowić się nad powrotem do formatu Polacy kontra obcokrajowcy. Dziś już Polacy nie są tak zdominowani przez klasowych koszykarzy z zagranicy (ich jest coraz mniej), więc składy byłyby bardziej wyrównane, a i podział koszykarzy byłby bardziej racjonalny. Dziś, gdy większość ligi i tak jest z północnej i zachodniej części kraju, klucz geograficzny na Północ i Południe byłby tylko fikcją. Warto byłoby z tym skończyć, podobnie jak z braterstwem polsko-czeskim. Z tej współpracy poza jednym weekendem w roku jakoś i tak nic nie wynika, a dodatkowo polscy fani pozbawieni są oglądania swoich najbardziej znanych zawodników w lidze.

Dodatkowo nie ma co marzyć o brataniu się z Niemcami i organizowaniu wspólnego Meczu Gwiazd w tym kierunku. Niemiecka BBL ma jasno określony plan na zawojowanie w najbliższych latach Europy i aż trudno uwierzyć, by było tam zdanie o wspólnym  meczu z zawodnikami z polskiej ligi. Zarządzający niemiecką koszykówką patrzą na pewno globalnie, podobnie zresztą jak prezes Jakubowski. I wtedy tym bardziej trudno uwierzyć we wspólne działania niemiecko-polskie. Polacy z kolei zamiast patrzeć poza kraj, promocję zagraniczną poza Cieszyn lub Szczecin, powinni zadbać o lokalny rynek. A ten, patrząc na znikome zainteresowanie w niedzielę, wymyka się coraz bardziej spod kontroli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz