poniedziałek, 11 marca 2013

Lakers 2013 jak Knicks 1999?


Po wielu perypetiach Los Angeles Lakers wślizgnęli się na ósme miejsce w Konferencji Zachodniej. Typowani do mistrzostwa lub chociaż do jak najwyższych miejsc na zachodzie męczą się niemiłosiernie przez cały sezon. Zespół miał być ulepszoną wersją tego z sezonu 2003/2004, a póki co fanom pozostaje tylko mieć nadzieję, że będzie to zachodnia odpowiedź na pewien zespół z końcówki XX wieku.

Budowany latem zespół Lakers miał w końcu po dwóch chudych latach jak na LAL, zagrać coś więcej niż tylko sromotnie przegrać w półfinale Western Conference, tak jak to miało miejsce w 2011 roku z Mavs i rok później z Thunder. Poczynione dwa "celebryckie" zakupy - Dwight Howard i Steve Nash wraz Kobe Bryantem, Pau Gasolem i Metta World Peacem mieli stworzyć najbardziej gwiazdorską startową piątkę w lidze, a Antawn Jamison pełnić rolę jednego z najbardziej kluczowych rezerwowych w  całej lidze. Jednocześnie projekt miał być od początku czymś większym, lepszym niż skład z 2003/2004, kiedy sprowadzono Karla Malone i Gary Paytona. Ściągnięci na końcówki karier mieli pełnić role ważne, ale głównie pomocnicze dla Kobe Bryanta i Shaqa O'Neilla. Ostatecznie Lakers zagrali w finale, ale sromotnie przegranym  z Detroit Pistons, który skutkował następnie kilkuletnią "przebudową" i nawet brakiem awansu do play-off w 2005 roku. Oczywiście 81 punktami Bryanta z Toronto Raptors też.
W tym sezonie miało być trochę inaczej - Howard w sile wieku uważany za najlepszego centra w lidze miał być dużo lepszy od Andrew Bynuma, a Steve Nash pełnić rolę playmakera z prawdziwego zdarzenia jakiego w Los Angeles nie było od czasów Nicka Van Exela. Oczywiście wspominano nieco asekuracyjnie, że zespół musi wpierw się "zgrać", "poczuć chemię", ale na pewno nikt nie zakładał, że będzie potrzeba rozegrać ponad 60 meczów, aby dopiero optymistycznie spoglądać w awans do... play-off. Pesymiści już założyli, że nawet wchodząc z ósmego miejsca Lakers i tak tylko się ośmieszą w rywalizacji ze Spurs czy Thunder i cały plan zbudowania "galacticos" runie w gruzach. W ostatnich latach było kilka przypadków jak zespoły z ostatniego premiowanego miejsca umiały sprawiać niespodzianki, choćby w ubiegłym sezonie Philadelphia 76ers czy rok wcześniej Memphis Grizzlies. Z uwagi na celebrycki blichtr, ogromny rynek, wielkie oczekiwania i jeszcze większe rozczarowanie w sezonie regularnym Lakers na tym etapie sezonu najbliżej do New York Knicks z 1999 roku.


Sezon 1998/1999 z uwagi na lokaut rozpoczął się ze sporym opóźnieniem, a koszykarze Knicks długo zawodzili - po 42 meczach (na 50 w sezonie) legitymowali się bilansem 21-21 i dopiero udany finisz 6-2 oraz wygrana z bezpośrednim rywalem pozwoliła im uciec przed Charlotte Hornets i zająć 8. miejsce w Konferencji Wschodniej. Knicks niemiłosiernie krytykowani od początku rozgrywek także przed tamtym sezonem dokonali dwóch wzmocnień, choć nie na taką skalę jak teraz Lakers. Jako nowe nabytki Latrell Sprewell i Marcus Camby, do tego Patrick Ewing, Allan Houston, Larry Johnson z Jeffem Van Gundym na ławce typowani byli jako jeden z zespołów gotowych do przejęcia bezkrólewia na wschodzie, będącym wtedy w kryzysie po zakończeniu dynastii Chicago Bulls. Okupiono wielkim wysiłkiem już sam awans do play-off i gdy wydawało się, że będzie to kolejny sezon straconej szansy i rozczarowań dla zespołu z Madison Square Garden... awansowali oni do Finałów NBA, wygrywając po drodze mecze w niezwykłych sytuacjach. Rozprawienie się z Heat, Hawks i Pacers dało Knicks ostatni do tej pory NBA Finals. Choć w końcowym rozrachunku przegrany 1-4 w rywalizacji z San Antonio Spurs, to do tej pory aktualne są teorie, iż ze zdrowym Patem Ewingiem nowojorczycy mogli wtedy sięgnąć po mistrzostwo, prezentując przez całe play-offy wolę walki jakiej od czternastu lat fani z MSG już nie uświadczyli.



Patrząc na Los Angeles Lakers w obecnym sezonie trudno znaleźć optymizm, by zdołali oni powtórzyć wyczyn Knicks. Nowojorczycy "docierali" się przez długi okres sezonu regularnego, ale też maksymalnie skróconego. Gdy Lakers mają za sobą 64 mecze, tak New York Knicks po tylu potyczkach byli już na etapie końcówki finału Eastern Conference z Indianą Pacers. Ponadto przy całym szacunku dla siły wschodu z przełomu wieków, obecna rywalizacja na zachodzie jest bardziej wyrównana i stoi na dużo wyższym poziomie. Co oznacza trafienie od razu w pierwszej rundzie na Spurs czy Thunder przekonali się w tamtym sezonie koszykarze Dallas i Utah, sromotnie przegrywając swoje serie 0-4. Przy sprzyjającym układzie podopieczni Mike'a D'Antoniego mogą jeszcze oczywiście prześcignąć w tabeli Houston czy Golden State i wtedy w rywalizacji z Clippers czy Grizzlies nie są już bez szans. Projekt, który powstał w Los Angeles miał na celu jednak nie dywagowanie kto będzie lepszym rywalem w pierwszej rundzie, tylko jak mówił Metta World Peace, pobicie rekordu Bulls i osiągnięcie bilans 73-9. Jak się okazało, po osiemnastu spotkaniach zapowiedzi M.W.P. można było wyrzucić już do kosza, a sezon uratuje już tylko mistrzostwo. To też różni LAL od NYK. Presja w Nowym Jorku, choć podobna do tej w Los Angeles, nie sprawiła, aby zakończony brakiem tytułu sezon 98/99 uznano za stracony. Do dziś nie powtórzono tam tego wyczynu, a Lakers od tego czasu grali w siedmiu finałach. Na ósmy póki co w najbliższym czasie się nie zanosi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz