8 kwietnia wyłoniony zostanie kolejny mistrz NCAA. Prawie co roku tytuł zdobywa inna uczelnia, co sprawia, że i samych zawodników mających w swojej kolekcji mistrzostwo NCAA jest bardzo wielu. W Polsce grało już sporo znanych nazwisk, od medalistów olimpijskich po medalistów EuroBasketu, a także nawet mistrz świata. Całkiem pokaźna jest też reprezentacja koszykarzy mających za sobą mistrzostwo NCAA i w późniejszym czasie grę w PLK.
Mistrzostwo NCAA jest bardzo specyficznym trofeum. Zdarza się, że jest to tylko preludium do prawdziwej dorosłej kariery w NBA, ale w większości przypadków jest to już największy sukces w koszykarskim życiu, a ich posiadacze są na stale zapisani do historii akademickiego basketu. Po wspólnej grze na uczelni drogi mistrzowskich składów rozchodzą się, a wielu graczy rozbija się coraz po bardziej egzotycznych krajach dla przeciętnego Amerykanina. Samo zdobycie tytułu jest też zawsze odnotowywane w koszykarskim CV i przynajmniej na początku zawodowej kariery ma to jakieś znaczenie. Natomiast przy drafcie też nie ma się co kierować samymi rozgrywkami, bo wybór w drafcie i tytuł NCAA często nie idą w parze i zdarza się, że zawodnik, który nie grał nawet w March Madness będzie wyżej niż najlepszy gracz mistrzowskiego zespołu. Tak może być w tym roku, gdzie w prognozach wyżej stawia się na skrzydłowego Kentucky z simpsonową fryzurą, Nerlensa Noela niż jakiegokolwiek zawodnika tegorocznych uczestników Final Four. Jest w zasadzie przesądzone, że nie powtórzy się sytuacja sprzed roku, kiedy ze składu Kentucky Wildcats aż sześciu zawodników przeszło do NBA.
Być może któryś z tegorocznych mistrzów NCAA kiedyś wzorem koszykarzy z poprzednich lat także zawita do Polski, aby tutaj kontynuować karierę. Pierwszym zawodnikiem, który zagrał w polskiej lidze mając za sobą występy w NBA, był Rick Calloway. Tak się składa, że był także pierwszym mistrzem NCAA grającym u nas. Były zawodnik Indiana Hoosiers w 1987 roku zdobył tytuł, będąc jednocześnie jako drugoroczniak jednym z najważniejszych ogniw zespołu. W NBA grał krótko, rozegrał jedynie jeden sezon (1990/1991) w Sacramento, po czym jego kariera z najlepszą ligą świata się skończyła. Po latach, kiedy Calloway był już 30-letnim koszykarzem, w sezonie 1996/1997 zagrał w barwach AZS Toruń, prezentując do tego spore umiejętności jak na standardy w polskiej lidze. Calloway był pionierem, a oczekiwano od niego cudów. Grał dobrze, ale też kibice spodziewali się po kimś mającym występy w NBA rzeczy wielkich. Potrzeba było dopiero kilku lat, żeby zrozumieć, że do Polski trafiały wówczas głównie spady tej ligi dodatkowo jeszcze sprzed prawie dziesięciu lat. Kolejnym mistrzem NCAA, który zawitał do PLK, był Dwight Stewart. Ten charakterystyczny środkowy z uwagi na wyraźną nadwagę, w 1994 roku zdobył tytuł najlepszej drużyny akademickiej z Arkansas, a od 1998 roku przez dwa sezony występował w Polsce, a konkretnie w Szczecinie i Toruniu. Spisywał się nieźle,szczególnie w Szczecinie, a poza występami w Polsce, grał także w tak egzotycznych miejscach jak liga islandzka czy wenezuelska. Calloway i Stewart zdobywali mistrzostwo, ale nie byli najważniejszymi zawodnikami swoich zespołów. Był w historii polskiej koszykówki zespół, o którym mówiło się prawdopodobnie najwięcej ze wszystkich w kontekście NCAA - to UCLA Bruins z 1995 roku. Czterech najważniejszych koszykarzy: Ed O'Bannon, Charles O'Bannon, Tyus Edney i Jiri Żidek w różnych okresach swoich karier trafili na parkiety PLK, a zewsząd do każdego podawano informację o mistrzostwie NCAA. Był jednak jeszcze jeden zawodnik z tego zespołu, który zagrał w Polsce przed całą czwórką, mowa tutaj o Ike'u Nwankwo. Nigeryjczyk debiutował w Treflu Sopot ledwie trzy lata po sukcesie z UCLA, ale w swoich dwóch sopockich przygodach zdołał rozegrać łącznie tylko dziewięć spotkań. W późniejszych latach występował w kilku klubach europejskich, a ma także na koncie występ z reprezentacją Nigerii na mistrzostwach świata w 2006 roku.
Po Nwankwo pierwszym z liderów UCLA, który trafił na nasze parkiety był Charles O'Bannon, który na trwałe zapisał się w historii PLK, zdobywając mistrzostwo ze Śląskiem Wrocław i statuetkę MVP Finałów w 2000 roku. Poza finałami jednak szczególnie nie zachwycał, a trafiał do Polski praktycznie prosto z NBA, gdzie rozegrał dwa epizodyczne sezony w Detroit Pistons. Poza tym swoją karierę związał głównie z ligą japońską, przez co niejako automatycznie zniknął z horyzontu poważnego basketu. Bardziej znaczącym zawodnikiem dla UCLA i uchodzącym za większy talent był brat Charlesa, Ed O'Bannon. Najlepszy zawodnik mistrzowskiego składu z kalifornijskiej uczelni został wybrany w drafcie z bardzo wysokim dziewiątym numerem przez New Jersey Nets, ale jego kariera w NBA trwała ledwie dwa sezony. Później tułał się jeszcze po USA, Hiszpanii, Grecji i Argentynie, zanim trafił na dobre do PLK, gdzie spędził trzy sezony w trzech różnych zespołach. Sam przyjazd O'Bannona, który uchodził przecież za lepszego od swojego młodszego brata, był już wielkim wydarzeniem, ale nie dał Włocławkowi tytułu, na który było wtedy tam ogromne ciśnienie. Swoją klasę potwierdził także w Warszawie, a najsłabiej wypadł w Bydgoszczy, po czym jego polska kariera dobiegła końca. Gdy grał w Warszawie, spotkał się w polskiej lidze z kolegą z UCLA, Jirim Żidkiem. Wielki, nie tylko z uwagi na wzrost, czeski gracz rozegrał jeden sezon w Prokomie Trefl Sopot już w końcowej fazie swojej kariery. Przez kilka lat Żidek był nieosiągalnym celem i ideałem środkowego, którego chciały wtedy wszystkie czołowe polskie kluby. Zanim jednak pojawił się w PLK, podobnie jak Ed O'Bannon, został wybrany w pierwszej rundzie draftu. W NBA grał do 1998 roku, po czym wrócił do Europy, gdzie od razu zdobył swój największy sukces w karierze, czyli mistrzostwo Euroligi z Żalgirisem Kowno. Na Litwie Żidek grał z kolegą jeszcze z czasów Bruins, którym był oczywiście Tyus Edney, MVP pamiętnego Final Four Euroligi z 1999 roku. Edney trafił do Polski dużo później, już na samo zakończenie kariery, mimo to zaawansowany wiek nie przeszkodził mu prezentować dobrej gry Turowie Zgorzelec w 2009 roku. Edney to zresztą jeden z najbardziej utytułowanych zawodników kiedykolwiek biegających po polskich parkietach - do występów w NBA, mistrzostwa NCAA i Euroligi należy dopisać także mistrzostwa Litwy, Włoch, występ w meczu debiutantów w czasie Weekendu Gwiazd i sporo nagród indywidualnych. Szczególnie udana była jego przygoda z Benettonem Treviso, w którym grając na początku XXI wieku był supergwiazdą europejskiej koszykówki.
W 2002 roku akademickie mistrzostwo zdobyła uczelnia Maryland, a w składzie był wówczas pierwszoroczniak o imieniu i nazwisku Ryan Randle. Amerykanin w mistrzowskim sezonie nie odgrywał wielkiej roli w rotacji Maryland, a na uczelni spędził jeszcze tylko sezon, po czym przeniósł się do Francji i kolejno do Śląska Wrocław. Na Dolnym Śląsku grał w ponad dwóch sezonach dość solidnie i był na pewno pożytecznym obcokrajowcem, ale jego pobyt we Wrocławiu zbiegł się akurat z początkiem chudszych lat wrocławskiej koszykówki, przez co tylko w pierwszym sezonie pobytu Randle zdobył medal mistrzostw Polski. Po przygodzie ze Śląskiem występował także we Włoszech oraz w Stanach, w D-League. Wraz ze słabnącą pozycją ligi i przyjazdem coraz nędzniejszych Amerykanów coraz trudniej było przekonać koszykarzy mających w karierze mistrzostwo NCAA do przyjazdu do Polski. Latem 2010 roku, po awansie do PLK Zastal Zielona Góra zdecydował się zakontraktować Waltera Hodge'a i portorykańczyk obecnie jest bezsprzecznie największą gwiazdą ligi. Hodge grając na uczelni Florida Gators zdobył dwa mistrzostwa NCAA i co rzadko się zdarza, były to sukcesy rok po roku (2006 i 2007). W obu tych sezonach nie pełnił jakiejś znaczącej roli w drużynie, ale trzeba pamiętać, że były to jego pierwsze lata nauki na Florydzie. Natomiast rok po drugim tytule Gators najlepszą uczelnią okazała się ekipa Kansas Jayhawks w składzie z aktualnym rozgrywającym Turowa, Russellem Robinsonem. W odróżnieniu od gwiazdy Stelmetu, Robinson mistrzostwem zwieńczył karierę na akademickich parkietach. Jak na tak krótką jeszcze seniorską karierę ma też sporo doświadczenia, występował już w Hiszpanii, Turcji, Włoszech skąd trafił niedawno do Zgorzelca.
Grupa koszykarzy z bagażem mistrzostwa NCAA trafiała do polskiej ligi w różnych okresach swoich karier: Hodge był w dorosłym baskecie na dobra sprawę jeszcze żółtodziobem, po którym nie wiadomo było czego można się spodziewać, bracia O'Bannon trochę na zakręcie swoich karier, szczególnie Ed, z kolei przypadek Edneya był wyjątkowy. Tak wiekowych zawodników na ogół się nie sprowadza, ale w swoich najlepszych latach były gracz UCLA nigdy by nie przyszedł do Polski. Mimo mistrzostwa i w niektórych przypadkach wysokiego numeru w drafcie, żaden z tych koszykarzy nie zrobił kariery w NBA, a najlepszy czas Eda O'Bannona czy Edneya i tak przypadł na ich debiutancki sezon, kiedy wchodzili do NBA w glorii akademickich mistrzów. Zresztą poza przypadkiem zespołu z 1995 toku i Callowayem pozostali pełnili głównie drugoplanowe role w swoich zespołach, pozostawiając rolę liderów innym, którymi byli choćby Joakim Noah, Al Horford (Florida), Mario Chalmers (Kansas) czy Corliss Williamson (Arkansas). W zdecydowanej większości przypadków samo mistrzostwo osiągnięte przecież na starcie koszykarskiej kariery było też jednocześnie największym sukcesem w czasie całej przygody z basketem.
Na następnego mistrza z NCAA póki co w Polsce nie zanosi się. Tak jak coraz ciężej polskim klubom sprowadzić spady z NBA, tak trudno wyrwać zagranicznym klubom solidnego zawodnika z silnej uczelni. Warto jednak oglądać najbliższy finał pomiędzy Louisville a Michigan, bo może kiedyś zapuka do bram PLK 30-letni Peyton Siva albo taki 37-letni Tim Hardaway Jr. Przecież Ci co oglądali NBA Finals 1993 też pewnie nie myśleli wtedy, że ledwie kilka lat później do zimnego kraju gdzieś w środku Europy zawita Richard Dumas.
Nie zgodzę się że C. O'Bannon poza MVP finałów 'szczególnie nie zachwycał' . Robił ogromną różnicę...
OdpowiedzUsuńkiedy nowy wpis?
OdpowiedzUsuń