sobota, 23 lutego 2013

Projekt Rio 2016.


Od początku XXI wieku południowoamerykańską koszykarską potęgą była/jest Argentyna. Wielkie sukcesy Albicelestes przyćmiły drugiego lokalnego potentata - Brazylię. Na ścieżce prowadzącej do Rio 2016 to właśnie w kraju kawy może stworzyć się jedna z najciekawszych reprezentacji na świecie.

W Brazylii, znanej jako potentat w futbolu i siatkówce, koszykówka z reguły znajdowała się w cieniu, ale na pewno nie była to dyscyplina pozbawiona sukcesów. Sześć medali, w tym dwa złote, w mistrzostwach świata to bardzo przyzwoity wynik, do tego dochodzi wiele tytułów z mistrzostw Ameryki Południowej. Ostatni medal na mistrzostwach świata z 1978 roku to jednocześnie początek kariery Oscara Schmidta, absolutnej ikony brazylijskiego basketu. Wielki strzelec, jeden z największych w historii koszykówki FIBA przez lata nie zdobył żadnego, w przeciwieństwie do nagród indywidualnych, sukcesu z reprezentacją. Gdy w 1996 roku w Atlancie na igrzyskach olimpijskich Brazylia zajęła 6. miejsce, trudno było przypuszczać, że na kolejny występ na olimpijskiej arenie trzeba będzie czekać aż szesnaście lat. W ciągu tego okresu Brazylii wyrosła konkurencja nie do pokonania na kontynencie - złota generacja Argentyny. Koszykarze z kraju kawy w tym czasie byli w wyraźnym cieniu, gdy Argentyna rozpoczęła dekadę sukcesów srebrnym medalem w 2002 roku na mistrzostwach świata, Brazylijczycy zajęli 8. miejsce, a cztery lata później dopiero dziewiętnaste. Nieco lepiej było w ostatnim czasie, wpierw dziewiąty pozycja  w MŚ 2010, a latem ubiegłego roku 5. miejsce po przegranym ćwierćfinale z odwiecznym kontynentalnym rywalem.

W 2016 roku igrzyska olimpijskie zostaną rozegrane w Rio de Janeiro, a tak się składa, że Brazylia za ponad trzy lata może być czarnym koniem turnieju i jednym z poważnych kandydatów do medalu nie tylko z uwagi na miejsce rozgrywania turnieju. Wielu ekspertów zresztą uważało, że już w Londynie Canarinhos powinni rozprawić się z Albicelestes. Powodów do takiego podejścia jest na pewno kilka. Pierwszy - gwiazdy kadry grające w NBA, a nie są to postacie w stylu "ostatnich z rotacji". Jedynym mankamentem może być ich wiek, wszak Leandro Barbosa, Anderson Varejao i Nene będą mieli wówczas po 34 lata. Wydaje się, że igrzyska w Rio to będzie zwieńczenie karier tych koszykarzy i ostatnia szansa na ugranie czegoś poważnego z reprezentacją. Mając w składzie pod koszami Nene, Andersona Varejao i Tiago Splittera Brazylijczycy dysponują jednym z najlepszych zestawów podkoszowych na świecie. A international level nie kończy się tylko na obecnych już wyjadaczach z NBA. Już teraz w NBA gra 23-letni center Fab Melo, absolwent uczelni Syracuse. Ponadto pod koszami są jeszcze obecnie 29-letni Marcus Vinicius z przeszłością w NBA oraz 27-letni Raffael Hettsheimeir z Realu Madryt. Jakby tego było mało, w najbliższym mock drafcie wg DraftExpress.com awizowani są 22-letni Augusto Cesar  Lima oraz rok młodszy Lucas Nogueira, obaj grający na pozycjach podkoszowych. Obecnie grający w lidze hiszpańskiej ACB wraz z Melo stanowią zabezpieczenie pod koszem na przyszłość, nawet na długo po projekcie Rio 2016. Aby Brazylia była uważana w pełni za zespół zdolny zdobyć medal igrzysk olimpijskich w 2016 potrzebni będą jeszcze gracze obwodowi. Pozycja rozgrywającego to najwyższa półka w świecie koszykówki za NBA - obecnie 30-letni Marcelinho Huertas uważany za brazylijską wersję Steve'a Nasha (tego Nasha z Phoenix Suns) to podstawowy gracz Barcelony Regal i jeden z bardziej widowiskowych rozgrywających, którzy grają na europejskich parkietach. Jego zastępcą może być Raul Neto z rocznika '92, także już grający w lidze ACB, uważany za wielki talent, który debiutował w reprezentacji na wielkiej imprezie już w wieku 18 lat. Strzelecki talent posiada Barbosa, ale na nieszczęście Brazylijczyków ostatnio w NBA nie potwierdza tego. W kadrze na igrzyskach w Londynie znajdowali się także Alex Garcia i naturalizowany Amerykanin, Larry Taylor, ale z uwagi na już ich zaawansowany wiek zapewne nie będą oni brani pod uwagę gry na igrzyskach. Brak koszykarzy na pozycjach 2-3 wysokiej klasy to poważna wyrwa w składzie Canarhinhos, ale są jeszcze ponad trzy lata na jej uzupełnienie i pewnym rozwiązaniem może być także naturalizacja jak w przypadku Taylora.

Brazylijska koszykówka, podobnie jak gospodarka, powinna znaleźć się na fali wznoszącej w najbliższych latach. Jest to kraj tak duży, że nie przejdzie obojętnie obok niego nikt z NBA na czele, tym bardziej w sytuacji, gdy to właśnie tam za trzy i pół roku odbędzie się turniej olimpijski zapewne z udziałem kolejnego Dream Teamu. David Stern już zapowiedział, że teraz priorytetami dla ligi w kwestii ekspansji są Indie i Brazylia. Kraj kawy do tej pory był zaniedbywany przez Sterna. W związku z polepszającą się sytuacją ekonomiczną kraju, sporą ludność, posiadanie kilku graczy na bardzo wysokim poziomie nawet jak na NBA i perspektywą igrzysk olimpijskich w 2016 roku kierunek brazylijski wydaje się jak najbardziej logiczny. Sprawy biznesowe są jednak ważne przede wszystkim dla Sterna i jego współpracowników, kibiców w Brazylii interesuje przede wszystkim aspekt sportowy. Dla pokolenia graczy z NBA będzie to zapewne ostatnia okazja na sukces, przypomina to w pewnym sensie zresztą sytuację w jakiej przed Londynem znaleźli się Manu Ginobili, Pablo Prigioni i spółka. Dla nich to też był ostatni turniej, ale nie byli otoczeni graczami młodszymi, Argentyńczykom wyraźnie od lat brakuje w kadrze świeżej krwi. Tego problemu nie ma Brazylia, w której talentami na miarę NBA lub solidnego europejskiego poziomu nie brakuje. Już Londyn pokazał (poza meczem ćwierćfinałowym), że rosnąca w siłę Brazylia jest o krok od detronizacji odwiecznego rywala. I w najbliższej przyszłości to właśnie Canarinhos powinni, tak jak ich kontynentalni koledzy, kontynuować udaną passę i dbać o dobre imię Ameryki Południowej na wielkich turniejach jak czyniła to do tej pory w XXI wieku Argentyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz