niedziela, 24 lutego 2013

Rok pod znakiem wielkich Gran Derbi.


Real i Barcelona - obecnie nie ma świecie żaden piłkarski mecz nie budzi tylu emocji, kontrowersji i konfliktów. W ostatnich latach piłkarska wersja Gran Derbi często ocierała się o śmieszność i przerost formy nad treścią, zapominając o prawdziwym sporcie. Pod tym względem przy piłkarzach ich koszykarscy odpowiednicy z Madrytu i Barcelony wyglądają jak Muggsy Bogues przy Shawnie Bradleyu.

Koszykarskie Gran Derbi to rywalizacja gigantów europejskiej koszykówki, za którymi przemawia łącznie 47. tytułów  mistrza Hiszpanii, 46. pucharów kraju oraz 10. tytułów najlepszej drużyny Europy. Pojedynki w ostatnich finałach w sezonie 2011/2012 oraz ćwierćfinałowa potyczka w lutowym ćwierćfinale Copa del Rey to był prawdziwy olimp tej gry w europejskim wydaniu. Schowane w cieniu koszykarskie derby nie nużą, a losy ostatnich pojedynków miały dramaturgię, jakiej w futbolowych El Clasico nie było chyba od remisu 3-3 w listopadzie 2007 roku. Finały 2011/2012 to pięć meczów, w których Real prowadził już 2-1 mając w zanadrzu mecz u siebie. Aż do ostatnich minut piątego spotkania ważyły się losy mistrzostwa, a spotkania kończyły się także tak:


Ostatecznie mistrzem Hiszpanii w 2012 została Barcelona Regal, a na pocieszenie dla Realu pozostał triumf w Copa del Rey, w którym finale Madridiści zdemolowali Barcelonę na katalońskim parkiecie. Przed sezonem 2012/2013 doszło do transferu między oboma klubami, prosto z Madrytu do Barcelony przeszedł Ante Tomic, a oba zespoły były/są oczywiście typowane ponownie do wielkiego finału. Rolę takiego "koszykarskiego Atletico Madryt" przewidziano dla Caja Laboral Vitoria. O tym, że Gran Derbi rządzą się własnymi prawami namacalnym dowodem jest właśnie obecny sezon. Real Madryt w tych rozgrywkach prezentuje wyśmienity basket, radzą w sobie zdecydowanie lepiej niż ich piłkarscy odpowiednicy, a bilans 20-1 powinien upatrywać Real jako zdecydowanego kandydata do mistrzostwa kraju. Przy Realu mało efektownie prezentuje się Barcelona z bilansem 13-8, a która i tak dopiero ostatnio zaczęła grać lepiej. Wydawałoby się, że w takiej sytuacji pasjonowanie się El Clasico nie ma sensu, a zwycięzcę jest łatwo wyłonić przed meczem, zważywszy jak górują ogólnie w obecnych rozgrywkach Rudy Fernandez, Nikola Mirotic, Sergio Llull nad Juanem Carlosem Navarro i spółką. Na hiszpańskich parkietach od początku sezonu Real przegrał w sumie dwa pojedynki - 30 grudnia w lidze z Barceloną oraz 7 lutego w ćwierćfinale Pucharu Hiszpanii z... Barceloną. Jak przed grudniowym meczem skazywano na porażkę katalońskich weteranów (nawet mimo gry w hali Palau Baugrana), tak Navarro rozegrał najlepszy mecz od sierpniowego finału olimpijskiego, aplikując Realowi 33 punkty rzucając ze stuprocentową skutecznością za trzy. Z kolei lutowy mecz w Copa del Rey to pojedynek zasługujący na określenie "epicki", gdzie do wyłonienia półfinalisty potrzebne były aż dwie dogrywki. Takie końcówki w piłkarskich Gran Derbi się nie zdarzają, ostatnio losy zwycięstwa w końcowych minutach przesądzono chyba w 1997 roku, kiedy Giovanni strzelał do bramki Bodo Ilgnera na 3-2 lub dwa lata temu w wygranym przez Real Copa del Rey po dogrywce.


Gran Derbi to także wielki prestiż dla całego klubu, nie tylko dla sekcji koszykarskich. Koszykówka to przecież w Hiszpanii sport numer dwa, a reprezentacja tego kraju to aktualni mistrzowie Europy i wicemistrzowie olimpijscy. Koszykarska ACB to z kolei zdecydowanie najlepsza liga w Europie, a przy całym szacunku o piłkarskiej Primera Division tak powiedzieć nie można (Premier League się kłania). Z uwagi na rangę i prestiż jaką cieszą się Gran Derbi, standardem stały się wizyty prezesów oraz piłkarzy na meczach obu klubów. Gerard Pique, Cristiano Ronaldo czy Pepe i nie tylko są stale widywani w obiektach Palau Blaugrana i Palacio de Deportes.



Rywalizacja do końca sezonu, mimo druzgocącej przewagi Realu w tabeli, wydaje się nie być przesądzona. Real i Barcelona w koszykówce to obecnie także dwie odmienne filozofie budowania drużyny. Tak jak w piłce przeważają w Barcelonie katalończycy, wychowankowie i głównie młodzi gracze, tak w koszykarskiej wersji jest inaczej. Mniejsza liczba wychowanków, kilku weteranów (Pete Mickael) i żywych już ikon europejskiego basketu jak Navarro czy Sarunas Jasikevicius to pomysł na drużynę prowadzoną przez Xavi Pascuala. Inaczej prezentuje się Real, który w pierwszym rzędzie stawia na zawodników krajowych i to oni mają największy wpływ na wyniki zespołu - Fernandez, Llull i Mirotic to absolutny trzon zespołu wspierany choćby hiszpańskim weteranem Felipe Reyesem oraz także kilkoma obcokrajowcami, którzy pełnią ważne, ale nie decydujące role.
Real stale utrzymuje formę od początku sezonu, a Barcelona wyraźnie czeka na szczyt swoich możliwości, który ma przypaść na play-offy. W ACB nie ma wielu zespołów, które w rywalizacji do dwóch lub trzech zwycięstw są w stanie wygrać z gigantami, obok Caja Laboral być może mogą tego dokonać ewentualnie zespoły z Bilbao i Valencii. W momencie, gdy piłkarskie Gran Derbi w lidze są już rozstrzygnięte, zapewne niejako rewanżem dla kibiców Realu staną się koszykarskie El Clasico. Ostatnie dwa odcinki pod tytułem "Koszykarskie Gran Derbi" pokazują jednak, że nawet mimo pozycji i bilansu Realu w lidze, faworyta cały czas wskazać trudno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz