wtorek, 12 listopada 2013

Sezon polskich nadziei.


Dawno już przed żadnym sezonem w lidze akademickiej nie było tyle optymizmu i oczekiwań w stosunku do polskich zawodników. Wszystko dzieje się w czasie, gdy brakuje szeregu młodych, zdolnych graczy, który z miejsca są w stanie wskoczyć do ligowych zespołów. W Stanach Zjednoczonych w nowym sezonie w NCAA dwójka Polaków będzie też walczyła o to, aby potwierdzić, że letnie powołanie na zgrupowania seniorskiej reprezentacji Polski nie były absolutnie na wyrost.

Od wicemistrzostwa świata U-17 w Hamburgu minęły już ponad trzy lata, tak więc i przed srebrnymi medalistami z 2010 roku zaczął się już okres, w czasie którego nikt na nikogo nie będzie patrzył z etykietką "młody i zdolny". Tomasz Gielo rozpoczął już swój trzeci sezon w ekipie Liberty Flames i to w końcu może być dla niego sezon przełomowy. 20-letni szczecinianin w pierwszym sezonie grywał niewiele, a biorąc pod uwagę też uczelnię, która nie należy absolutnie do silnych, dla postronnych osób mógł nieco rozczarować. Już drugi sezon miał być tym, który zmieni obraz jego gry i sprawi, że będzie otrzymywał o wiele więcej minut niż w debiutanckim sezonie. I to faktycznie nastąpiło: Gielo w drugim roku spędzał na parkiecie już średnio 22,5 minuty, w czasie których zdobywał 7 punktów oraz zbierał 4 piłki. Spadła tylko skuteczność rzutów, ale na to trzeba wziąść poprawkę. Gielo w pierwszym sezonie podejmował generalnie bardzo mało prób rzutowych, co zmieniło się dopiero w w kolejnym roku. Spadek skuteczności rzutów z gry z prawie 52% na rzecz 37% był wynikiem oddawania o wiele większej ilości prób rzutowych, które, jak widać po skuteczności, nie wpadały aż tak często jak tego Polak by chciał.

Trzeci sezon dla Tomasza Gielo wydaje się przełomowym. Albo zrobi poważny krok do przodu albo...będzie mógł poprawić się na czwartym roku. Nie da się ukryć, że 20-latek ma znakomity komfort psychiczny, który nie jest zakłócany żadnym "mock draftem" ani myślami przejścia do najbardziej renomowanych uczelni. Spokojna czteroletnia nauka koszykarskiego rzemiosła, na którą postawił Gielo właśnie wchodzi w swoją druga fazę i na razie początek wygląda obiecująco. W pierwszym meczu skrzydłowy przebywał na parkiecie 26 minut, w czasie których zdobył 14 punktów. Wynik to bardzo solidny, zważywszy tym bardziej na fakt, że Gielo rzadko kiedy oddawało sporo rzutów, wszak w poprzednim sezonie średnio w każdym spotkaniu oddawał ich około 6,5 w każdym meczu. Tymczasem w premierowym spotkaniu, pewnie wygranym z Randolph College 74-53, Polak oddał aż dziesięć prób w kierunku kosza. Wszystko wskazuje, że oprócz zadań od tak zwanej czarnej roboty i często niewidocznej na parkiecie w zagraniach naszego skrzydłowego będzie można zauważyć coraz większe inklinacje do zdobywania punktów, do których przyzwyczaił w polskich reprezentacjach młodzieżowych.

Uczelnia Polaka - Liberty Flames, sensacyjnie wygrała swoją konferencję Big South, dzięki czemu w sezonie 2012/2013 znalazła się wśród 68. uczelni z całego kraju. W nowym sezonie Liberty powinno spisywać się lepiej niż przed rokiem. Swój ostatni rok w NCAA rozpoczęli seniorzy:John Caleb-Sanders (14,4 punktów na mecz w 2012/2013), drugi strzelec w ubiegłym sezonie, Davon Marshall (13,6 punktów) oraz najlepiej rozbierający, czyli JR Coronado (8,2 zbiórek na mecz). Zresztą w piętnastce składu Liberty znajduje się sześciu seniorów oraz czterech juniorów. Tomasz Gielo w obecnej filozofii i jako jeden z już bardziej doświadczonych, w taktyce Liberty powinien pełnić rolę, która będzie niewspółmiernie wyższa od tej znanej z poprzednich dwóch lat. Z kolei za rok, gdy obecni czołowi zawodnicy odejdą, skrzydłowy ze Szczecina ma szansę zostać nawet liderem Liberty w swoim ostatnim sezonie w lidze akademickiej.


Inna sytuacja jest z Przemysławem Karnowskim, który też obrał trochę inną drogę w kierunku NCAA. Zdążył jeszcze rozegrać sezon w PLK, po czym wyjechał studiować na uczelnię Gonzaga. Tamtejszy zespół Bulldogs uchodzi od lat za bardzo solidny, choć nie o takiej renomie jaką darzy się każdego roku Duke czy Kentucky. Wydaje się, że swoje "pięć minut" na ogromny sukces Gonzaga miała w ubiegłym sezonie, kiedy z jednej stronie eksplodował z formą Kelly Olynyk, a z drugiej Elias Harris prezentował stały poziom, który pozwolił mu podpisać kontrakt z Los Angeles Lakers. Olynyk miał do tego stopnia tak udany sezon, że został jednym z najwyżej wybranych w drafcie zawodników w historii rodem z Gonzagi. Odejście Harrisa i właśnie Olynyka znacznie osłabiło zespół, ale też postawiło w zdecydowanie lepszej sytuacji Karnowskiego. Polski center, który tego lata występował na EuroBaskecie, w swoim drugim sezonie na uczelni stoi przed niepowtarzalną szansą pokazania swoich umiejętności nie przez 10 minut jak bywało to w tamtym roku, a jednak przez czas co najmniej dwukrotnie wyższy.

Wszystko wskazuje na to, że rolę podkoszowych w zespole ze Spokane będzie pełniła para Karnowski - Sam Dower, czyli nominalnie dwóch zawodników grających na pozycji środkowego. Dower oraz David Stockton to jedyni liczący się zawodnicy w rotacji zespołu, którzy grają swój ostatni rok w NCAA. Ogromna rolą powinni pełnić juniorzy, czyli Kevin Pangos oraz Gary Bell Jr., którzy zresztą w poprzednim sezonie oprócz Olynyka i Harrisa byli najbardziej kluczowymi postaciami zespołu. Są to jednak zawodnicy obwodowi, a pod koszem aż takiego ścisku nie ma. Karnowski jest pewny, że swoje minuty w trakcie sezonu otrzyma i będzie mógł potwierdzić, że przewidywania ekspertów w kontekście draftu w 2014 roku nie są wcale przesadzone. Wydaje się jednak, że to nie jest jeszcze moment na jakiekolwiek przystępowanie do draftu. Karnowski ma za sobą dopiero sezon, po którym tak naprawdę wiadomo niewiele - najlepsze mecze trafiały się w rywalizacji ze słabeuszami, a gdy dochodziło do potyczek z bardziej renomowanymi uczelniami, wtedy trener Mark Few z reguły wpuszczał Polaka na nic nie znaczące maksymalnie kilkuminutowe epizody.

Mankamentem reprezentanta Polski jeszcze w czasie gry w PLK były zbiórki, a konkretnie skromna ich ilość jak na zawodnika o takich parametrach. Bezsprzecznie od zawodnika mierzącego około 215 cm należy oczekiwać, że będzie swoistą bestią pod koszem. Karnowski nie trafiał do NCAA przecież jako anonim, tylko był przed poprzednim sezonem przedstawiany w Stanach jako jeden z najciekawszych freshmanów. Siła graczy pierwszej piątki w tamtym sezonie nie pozwoliła jeszcze udowodnić, czy Karnowski jest w stanie spełnić wymagania amerykańskich ekspertów. Nie ulega jednak wątpliwości, że obok centra o tej masie, wzroście i koordynacji nikt w doskonale znających się na koszykówce Stanach Zjednoczonych nie przejdzie obojętnie. Warunki fizyczne to jedno, ale trzeba wspomnieć o czymś jeszcze. Polak koniecznie musi poprawić się na linii rzutów osobistych, które w ostatnim sezonie wykonywał tylko na poziomie 44%. Ten element musi ulec znacznej poprawie, tym bardziej, że grając w pierwszej piątce Karnowski będzie zapewne częściej wykonywał rzuty osobiste z racji ostrej i często kontaktowej gry podkoszowej.

Liberty i Gonzaga łączy niewiele poza występami Polaków. Oba zespoły mają inne wymagania oraz inne cele, a nawet zbudowane składy. W aktualnym sezonie najważniejsze, by zarówno Gielo i Karnowski stali się pełnoprawnymi reprezentantami wyjściowych składów swoich uczelni, którzy mają realny wpływ na grę swojego zespołu. Z tym przez lata były problemy, jeśli chodzi o kolejne występy polskich koszykarzy w NCAA, którzy niejednokrotnie zmuszeni byli po studiach wracać z podkulonym ogonem do Polski. W przypadku Gielo i Karnowskiego jeszcze takiego zagrożenia nie ma, ale póki co opinie o przełomowym sezonie bardziej wynikają z nadziei niż na podstawie rzetelnej gry w poprzednim sezonie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz