wtorek, 8 kwietnia 2014

Całkiem dobra "Droga do złota".


Sceptycznie podchodziłem do wydania monografii poświęconej zielonogórskiemu basketowi w Polskiej Lidze Koszykówki. Książka pojawiła się niedługo po zdobyciu mistrzostwa Polski przez Stelmet, a jednak losy Zastalu, a później Stelmetu w PLK nie były przecież aż tak bogate jak wiele bardziej utytułowanych firm. Maciej Noskowicz stworzył jednak książkę, która pokazuje zielonogórzan nieco od kuchni, a jednocześnie zamiast słodkich opowieści nie brakuje w książce poruszania kontrowersyjnych tematów, o których od lat mówiło się w Zielonej Górze najwyżej po cichu.

Z lokalnymi monografiami jest ciężka sprawa, bo z założenia mają one ograniczony zasięg, jeśli chodzi o odbiorców. Bo na dobrą sprawę kogo ma obchodzić w Przemyślu, co się działo na obozach w Dziwnowie w latach 80-tych, gdy Zastal prowadził Tadeusz Aleksandrowicz i jak wizja "Aleksa" rozmijała się od koncepcji najlepszego w tamtym czasie Mariusza Kaczmarka. Racja, że część spoza kibiców klubu z Zielonej Góry nawet nie zainteresuje się książką Noskowicza. Dziennikarz Radia Zachód wyszedł poza standardowe ramy takich opasłych monografii pisanych na zasadzie - sezony, zawodnicy, statystyki. Faktycznie wtedy taki układ mógłby wydawać się nieco sztampowy. Ogromnym i chyba największym plusem "Drogi do Złota" są przeprowadzone wywiady, które nadają pikanterii całej książce. To z nich dowiadujemy się wielu istotnych szczegółów, od stosunków na linii Tadeusz Aleksandrowicz - Mariusz Kaczmarek, po to jak dość "chłodnym" człowiekiem jest Mihailo Uvalin. Rozmówcy nie zasłaniają się brakiem pamięci, tylko barwnie odpowiadają na konkretne, a zarazem często niewygodne pytania. Tyczy się to szczególnie byłych koszykarzy Zastalu z lat 80 i 90-tych, którzy odpowiadają bardzo rzeczowo. Ten dział to naprawdę mocna strona książki, którą powinien przeczytać każdy kibic koszykówki, nie tylko klubu z Zielonej Góry.

Osobiście wydawało mi się, że jeśli ktoś z południowej stolicy województwa lubuskiego mógłby spisać dzieje Zastalu, byłby to Andrzej Flugel. Człowiek będący chodzącą ikoną zielonogórskiego sportu i wieloletni dziennikarz "Gazety Lubuskiej" wielokrotnie jest zresztą przytaczany w książce. Wszystko za sprawą meczowych relacji, które ukazywały się właśnie w "GL", a które wykorzystał w swoim dziele Maciej Noskowicz. Widać pod tym względem pracę jaką autor włożył w książkę - nie jest to żaden bubel robiony na szybko w celu wykorzystania koniunktury na Stelmet po mistrzostwie, tylko rzetelna robota. Choć uczciwie trzeba przyznać też, że to jednak Zielona Góra, której występy w PLK na tle choćby Wrocławia wyglądają dość blado pod względem ilości sezonów, zdobytych medali. Może dlatego pod względem historycznym Noskowicz nie miał wielkiego popisu, bo początki sięgają już czasów dość współczesnych, wszak połowy lat 80-tych. Tu nie ma opowieści z czasów koszykarskiej prehistorii rodem ze "Srebrnych Chłopców Zagórskiego", tylko wszystko zaczyna się w latach, które dużo łatwiej sobie wyobrazić.

Przed wydaniem obawy mogła budzić treść książki, a mianowicie, czy za dużo miejsca będzie poświęcone sezonowi 2012/2013 kosztem występów w tym dość radosnym i zalatującym amatorstwem okresie jaki spotykał Zastal w latach 80-tych. Tak się nie stało, a dzięki temu dowiadujemy się jak wyglądał moment transformacji ustrojowej w kontekście Zastalu, jak trafiali pierwsi obcokrajowcy. To czasy naprawdę ciekawe nad którymi na szczęście autor się pochylił w znacznym stopniu. Wówczas grali wychowankowie, pojawili się pierwsi Amerykanie, którym jednym z nich był zawodnik o swojsko brzmiącym nazwisku, mianowicie Mitch Slusarski. Co do ściąganych obcokrajowców, dopiero w książce Noskowicza przeczytałem, że w Zastalu w 1998 roku mógł grać Saulius Stombergas. Słynny Litwin, który rok później wygrał Euroligę z Żalgirisem Kowno, a w XXI wieku zostawał mistrzem Europy, mógł według słów Algirdasa Pauluskasa grać w Zielonej Górze za 3800 dolarów miesięcznie, ale nie zgodził się na zaproponowane w klubie wcześniejsze... testy. Do końca chyba jednak nie wiadomo ile w tym prawdy, bo Stombergasa przedstawia się w książce jako wówczas 23-latka, natomiast w rzeczywistości miał już 25 lat. Aż trudno do dziś uwierzyć, że gracz tego kalibru mógłby kiedykolwiek zasilić Zastal.


Zawodnika klasy Stombergasa w Zastalu nigdy nie było, ale klasowych koszykarzy też nie brakowało. Warto przeczytać opinie i wywiad z Gvidonasem Markeviciusem, najlepszym zawodnikiem Zastalu aż do czasów Waltera Hodge'a. Markevicius, jak wynika z książki, w dużym stopniu dzięki Arvydasowi Sabonisowi znalazł się w kadrze Litwy w 1995 roku, z którą zdobył srebrny medal na mistrzostwach Europy. To był też jednocześnie proces profesjonalizacji w sporcie, który jakoś ominął Zieloną Górę. Wspomina o tym autor, rozmówcy oraz archiwa prasowe, które już w połowie lat 90-tych zauważyły konieczność zmian w podejściu działaczy w klubie, który był nieco z poprzedniej epoki. Jeśli jesteśmy przy obcokrajowcach, nie można nie przejść do postaci, która zajmuje naprawdę dużo miejsca w "Drodze do złota". Tą osobą jest serbski szkoleniowiec Dragan Visnjevac, którego początkowo traktowano w mieście niczym bohatera, który uratował PLK dla Zielonej Góry. Z wypowiedzi działaczy, zawodników, trenerów wyłania się jednak obraz osoby, która na większość pochwał zwyczajnie nie zasłużyła. Visnjevac do dziś jest wspominany w mieście, ale "Droga do złota" rzuca na jego osobę nowe światło. Wątki związane z Serbem to też mocna strona książki.

Atutów jest dużo więcej, a każdy z kibiców Zastalu/Stelmetu znajdzie sobie w niej coś dla siebie - starsi kibice pierwszą kadencję Aleksandrowicza, inni opis przemian jakie następowały w Zastalu po pojawieniu się prywatnych sponsorów, a dla zwolenników statystyk szczególny jest rozbudowany dział z garścią liczb ze wszystkich spotkań Zastalu w PLK. Od razu da się wyczuć, że książkę napisała osoba nieprzypadkowa, która zna się na temacie. Autor przed wydaniem sugerował, że znajdzie się sporo ciekawostek i nieznanych wcześniej faktów i tak faktycznie jest. Ujawniają je sami gracze, którzy byli bardzo otwarci wobec cenionego w województwie lubuskim dziennikarza. Gdyby pisała to osoba z zewnątrz, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy byli zawodnicy i działacze byliby aż tak wylewni. Tu nie ma wypowiedzi w stylu "daliśmy z siebie wszystko", tylko konkretne informacje, które wzbogacają wiedzę czytelnika. A o to przecież powinno chodzić. Nie wolno zapominać o archiwalnych fotografiach, których w książce jest od groma. Pochodzą one zarówno z "Gazety Lubuskiej", archiwów prywatnych oraz innych zbiorów. Będąc przy fotografiach: konia z rzędem temu, kto widząc Krzysztofa Błaszczyńskiego na stronach 27 i 28 powiedziałby, że to ta sama osoba

Jeśli można się do czegoś przyczepić, to do praktycznie braku opisu tego, co miało miejsce wcześniej niż pierwsza połowa lat 80-tych. Bardzo prawdopodobne, że takie właśnie było założenie autora, by nie rozpisywać się na temat zamierzchłej przeszłości, lecz skupić się wyłącznie na ekstraklasie, zresztą jak wskazuje na to podtytuł. Mi akurat trochę tego wstępu na temat wcześniejszych lat brakuje. Dodatkowo w książce na stronie 101 pojawił się zauważalny od razu błąd, mianowicie zamiast wywiadu z Jakubem Dłoniakiem, mamy wypowiedź... Dawida Dłoniaka. Przynajmniej tak podpisaną, ale wiadomo, że chodzi o Jakuba, a nie o jego brata występującego obecnie na bramce w Stilonie Gorzów. To jednak nie powinno pojawić się w książce i estetycznie wyraźnie razi.

Zielona Góra na razie nie ma jeszcze szczególnie wielkiej karty w historii występów w ekstraklasie koszykarzy w porównaniu na przykład do Wrocławia, ale Maciej Noskowicz ten jeszcze nie dość obszerny temat przedstawił na tyle ciekawie, że "Droga do złota" nie musi być adresowana tylko do fana Zastalu. Przejrzysty język sprawia, że książkę czyta się bardzo szybko. Warto posiadać "Drogę do złota" na swojej półce, bo też jest świetnie wydana. 300 stron, kredowy papier i twarda okładka za ponad 30 złotych to kolejny z licznych plusów "Drogi do złota".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz