niedziela, 13 kwietnia 2014

"Złota dwudziestka" Trefla.


W Sopocie obecnie trwa kampania "Złota Dekada", która przypomina o wielkich triumfów jakie osiągał trójmiejski klub od 2004 roku. Z tej okazji warto przypomnieć sobie nieco zapomnianych juniorów, którzy trzykrotnie z rzędu zdobywali mistrzostwo Polski i którzy według pierwotnych planów mieli stanowić trzon mistrzowskiego zespołu w 2005 roku.

Trefl Sopot, Prokom Trefl Sopot, później Asseco Prokom, trudno w tych nazwach i miejscowościach się połapać. Tam gdzie pojawiają się wielkie pieniądze, tam pojawiają się też rozmaite konflikty i frakcje. W zupełnie innych czasach działał sopocki Trefl w drugiej połowie lat 90-tych. Wówczas nowy klub w Polskiej Lidze Koszykówki miał ambitne cele, świeże pomysły i cały tuzin utalentowanej młodzieży, która święciła triumfy w kraju. Pierwszy prezes Trefla i pomysłodawca tego projektu, Kazimierz Wierzbicki wraz ze sztabem trenerskim od początku mocno stawiali na młodych koszykarzy. Zresztą według długofalowych planów mistrzostwo miało zawitać do Sopotu w 2005 roku, a trzon mistrzowskiego zespołu mieliby wtedy stanowić koszykarze, którzy w Treflu debiutowali jeszcze w latach 90-tych. Jak pokazała przyszłość, mistrzostwo Polski przyszło nawet rok wcześniej, ale praktycznie już bez wkładu koszykarzy, którzy swoje młodzieżowe lata związali z Sopotem.

Mistrzostwa Polski juniorów starszych, zresztą jak to każde młodzieżowe mistrzostwa, charakteryzują się ciągłymi zmianami w poszczególnych sezonach. Raz dobry rocznik ma choćby Wrocław, innym razem Zielona Góra, jeszcze kiedy indziej Włocławek lub wiele innych miast. Trudno w MPJ obronić tytuł, a co dopiero zdobyć trzy mistrzostwa z rzędu. Ostatnim zespołem, który tego dokonał był Trefl Sopot, choć w jednym z z sezonów startujący pod nieco inna nazwą. Trwałe sukcesy w szeroko pojętej koszykówce młodzieżowej są trudne do osiągnięcia dla wszystkich, nawet dla Amerykanów. Uczelnia Kentucky, mistrz NCAA w 2012 roku dwanaście miesięcy później nawet nie zakwalifikowała się do March Madness, a w tym roku przegrała dopiero w wielkim finale NCAA. Duża rotacja zawodników sprawia, że praktycznie co roku grono faworytów jest inne. Tego problemu nie było w latach 1998-2000, kiedy juniorzy Trefla byli bezapelacyjnie najlepszą juniorską drużyną w kraju, zdobywając niczym Chicago Bulls w latach 90-tych, swoiste three-peat.

Koncepcja działania Trefla we wczesnych latach działalności polegała na sprowadzaniu do klubu utalentowanej młodzieży, która miała z czasem stanowić o sile pierwszego zespołu w PLK. O ile na szczeblu seniorskim projekt się nie powiódł, o tyle w rozgrywkach juniorskich Trefl stał się potęgą. Pod wodzą trenera Macieja Muchy zespoły pod nazwą SSA Trefl Sopot, Trefl Puzle Gdynia i SS Trefl Sopot nie miały sobie równych w rywalizacji do lat 20. W turniejach finałowych rozgrywanych w Toruniu (1998), Gdyni (1999) i Wałbrzychu (2000) zwyciężała młodzieżowa potęga jakiej od tamtej pory polski basket już nie widział. W głównym stopniu odpowiada za to prezes Kazimierz Wierzbicki, trener Maciej Mucha oraz dwudziestka koszykarzy, na których szyjach zawisły złote medale MPJ. Ta złota "20" to grupa różna jak klasa w każdej szkole. Można dostrzec prymusów, o których wiadomo było, że dostaną szansę występów w PLK, średniaków oraz takich, dla których młodzieżowe mistrzostwo Polski będzie ostatnim sukcesem podczas przygody z koszykówką.


Dziś spoglądając z około piętnastoletniej perspektywy na złotych juniorów Trefla można odnieść ogólne wrażenie, że w zasadzie zbytnio tamte sukcesy nie przełożyły się na sukcesy wśród seniorów. Trzeba jednak pamiętać, że to jest specyfika każdego zespołu juniorskiego - większość i tak szybko przepada, a ważne, by pojedyncze jednostki trafiły na najwyższy poziom. Patrząc pod tym kątem ocena juniorów Trefla musi być inna, bo część z nich w późniejszych latach, a także dziś odgrywa rolę w polskiej koszykówce adekwatną do prezentowanego poziomu. Wśród dwudziestu juniorów dwójka jest szczególna - chodzi tutaj o Filipa Dylewicza i Bartosza Potulskiego. Oni jako jedyni zdobyli trzy mistrzostwa z rzędu i to z nimi wiązano ogromne nadzieje w kontekście późniejszego przełożenia na zespół seniorów. Oczywiście nie tylko z nimi, ale także z przynajmniej częścią pozostałych. Przemysław Frasunkiewicz nie wywalczył "hat tricka" tylko dlatego, że był z rocznika 1979, co wykluczało go z udziału w edycji MPJ w 2000 roku. Trzech tytułów nie mają także znani do dziś z ligowych parkietów Paweł Kowalczuk (przybył do Sopotu latem 1998 roku) i Krzysztof Mielczarek (po sezonie 1998/1999 rozstał się z Sopotem).

Jakie przełożenie na seniorów miały juniorskie sukcesy? Pierwsza drużyna Trefla rosła w siłę i wręcz naturalnie w tym układzie malała rola "złotych chłopców" Muchy. Na rozegraniu nie był potrzebny Bartosz Potulski, skoro mógł to robić choćby Duane Cooper lub chwilę później Darius Maskoliunas. Trefl awansował do PLK w 1997 roku i koncepcje, by jakąś rolę w zespole pełniła młodzież, widać było tak naprawdę przez dwa sezony. Latem 1999 roku wraz z pierwszymi znaczącymi transferami, a rok później z przejściem na jeszcze wyższy poziom wiązał się upadek koncepcji o oparciu pierwszego zespołu o graczy, którzy święcili w Treflu juniorskie triumfy. By walczyć wpierw o awans do czołowej ósemki PLK, a niedługo później o medale, młodzi nie byli już potrzebni. Dwudziestoletni koszykarze nie reprezentowali odpowiedniego poziomu sportowego i im pociąg z napisem "Trefl" uciekł bezpowrotnie. Szybko trzeba było znajdować sobie nowe miejsca pracy - tak Potulski, Frasunkiewicz, Paweł Machynia, Dariusz Lewandowski musieli szukać innych klubów. W ich miejsce sprowadzano coraz częściej za duże pieniądze koszykarzy, którzy kłócili się z pierwotną polityką Trefla, której celem miało być odważne stawianie na młodzież. Doskonałym przykładem zaprzeczenia tej polityki był moment, w którym przybył do Sopotu Josip Vrankovic, w chwili transferu 32-latek.

Można brutalnie stwierdzić, że juniorzy zrobili swoje, juniorzy mogli odejść. Zdobyli mistrzostwa Polski i jednocześnie pierwsze trofea w klubowej gablocie, ale z czasem zostali wymienieni na lepsze modele. Przez te lata uchował się tylko Filip Dylewicz, który przed trzydziestką był już największą ikoną sopockiej koszykówki w historii. Reszta jego kolegów z drużyn z przełomu wieków była zmuszona ze skakania z kwiatka na kwiatek, z klubu do klubu, by w ogóle kontynuować karierę. Jednak jak pokazała rzeczywistość, nie było innej drogi dla rozwoju Trefla. Młodzi, nawet jeśli utalentowani, w dużej większości nie odnaleźli się na ligowych parkietach. O karierze można mówić w przypadku Dylewicza, Frasunkiewicza, w mniejszym stopniu o graczach, którzy przez lata balansowali między PLK a pierwsza lub drugą ligą. Tutaj mam na myśli Kowalczuka, Machynię i Mielczarka. Dla przeciwwagi część młodych graczy nie wychyliła nosa poza Trójmiasto i przygodę z basketem zakończyło bardzo szybko.

Wraz z XXI wiekiem Trefl wkroczył na ścieżkę rozwoju, która wytyczyła nowy model budowy drużyny. Model, w którym na boczny tor odstawiono mistrzów Polski juniorów z lat 1998-2000. Kibice zapewne długo nad tym nie rozpaczali. Przyszły kolejne mistrzostwa Polski, pojawiały się coraz bardziej znane nazwiska w koszykarskim światku. Warto jednak przypomnieć sobie tych, którzy zdobywali pierwsze mistrzostwo dla Sopotu w czasach, kiedy część koszykarskich fanów w Polsce traktowało Trefl tylko jako krótkotrwałą ciekawostkę. Jak pokazało ostatnio piętnastolecie, z tej ciekawostki wyłonił się najbardziej utytułowany klub XXI wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz