niedziela, 16 czerwca 2013

Goliat z Izraela.


Maccabi Tel Awiw w koszykówce klubowej to gigant. Liga izraelska jest z kolei niczym liga szkocka w piłkę. Różnica tylko taka, że w Izraelu rządzi tylko jeden klub, właśnie Maccabi. Za wielką sensację trzeba uznać brak kolejnego mistrzostwa w tym roku, które tym razem trafiło do innego Maccabi. Licznik tytułów mistrzowskich zatrzymał się więc na okrągłej liczbie 50.

Jak wymienia się europejskie potęgi, z reguły są to zespoły z silnych lig: hiszpańskiej, rosyjskiej oraz czołowe kluby z Grecji, Turcji. Wszystkie te kraje mają także silne reprezentacje, dla których standardem są medale z kolejnych imprez od EuroBasketu po igrzyska olimpijskie. Na tym tle wyróżnia się izraelskie Maccabi Tel Awiw. Reprezentacja Izraela, poza jednym srebrnym medalem mistrzostw Europy w 1979 roku, nigdy nie była kontynentalną potęgą. Ot, solidna drużyna, ale bez szans na awans do półfinału, a i osiągnąć miejsce w pierwszej ósemce było jej zawsze bardzo ciężko. W ostatnich trzydziestu latach udało się to ledwie dwukrotnie. Izraelski basket to przede wszystkim jednak Maccabi, które jak żaden inny klub w Europie zdominowało rozgrywki w powojennej historii. Od początków ligi izraelskiej, czyli od sezonu 1953/1954, tylko dziewięciokrotnie kto inny zdobywał mistrzostwo. Ostatni raz przed kilkoma dniami.

Maccabi nie jest znane w Europie ze względu na śrubowanie rekordów w przeciętniej lidze, tylko przede wszystkim na zespół, który jest od wielu lat europejską potęgą. Dodatkowo to właśnie zespół z Izraela zapisał się w historii jako pierwszy europejski klub, który wygrał z zespołem NBA (1978) oraz także pierwszy, który tego dokonał w Ameryce Północnej (2005). Puchar Europy ekipa z Tel Awiwu zdobywała już w 1977 i 1981 roku, a później złote lata nadeszły wraz z początkiem XXI wieku. Wówczas w sezonie 2000/2001, kiedy akurat nastąpił rozłam europejskiej czołówki na dwie części, Maccabi wygrało Suproligę, która była jednak słabsza od konkurencyjnej ligi organizowanej przez ULEB. Każdy kto podważał triumf w Suprolidze, w latach 2004-2005 musiał zamilknąć, kiedy dwa razy z rzędu klub z Izraela sięgnął po mistrzostwo już tej zjednoczonej Euroligi.


Wszystkie te sukcesy wynikają w pewnym stopniu ze sporego budżetu jakim dysponuje Maccabi, ale nie jest to jedyny klucz do sukcesu w przypadku Izraelczyków. Przede wszystkim doskonale umieją wydawać pieniądze - wielu graczy zatrudnianych prosto z NCAA lub wyszperanych w słabszych ligach dopiero właśnie w Maccabi zbudowało swoja pozycję w europejskiej koszykówce. Doskonałymi przykładami mogą być tutaj zwłaszcza Nate Huffmann czy Derrick Sharp, którzy wyjęci z mniej renomowanych drużyn dopiero grą w Tel Awiwie urośli do roli gwiazd z europejskiego topu. Z drugiej strony najsłynniejszy izraelski klub daje możliwość na tyle silnej promocji, iż później zapewnia kontrakt w NBA. Tak było ze wspomnianym Huffmanem i później z Jeremym Pargo. Maccabi ma także smykałkę do przechwytywania "spadów" z NBA, którzy po występach w Izraelu później wracają do najlepszej ligi świata i pełnią w niej duże większe role niż w czasie pierwszego pobytu. Tutaj idealnymi przykładami są Will Bynum i szczególnie Anthony Parker, jedna z ikon potęgi Maccabi w XXI wieku. Parker, który przed przyjściem do Maccabi w ciągu trzech sezonów rozegrał w NBA zaledwie 55 spotkań (żadnego w pierwszej piątce), w stolicy Izraela na tyle się rozwinął, że później, mimo już zaawansowanego wieku, przez sześć lat miał pewne miejsce w pierwszej piątce Toronto Raptors i Cleveland Cavaliers. Oczywiście bycie gwiazdą Maccabi nie oznacza zawsze udanej kariery w NBA, o czym boleśnie przekonał się Huffman i kilka lat później Sarunas Jasikevicius, jeden z liderów mistrzowskiego składu z lat 2004-2005.


Ostatnio Maccabi jest cały czas bardzo silnym zespołem, ale nietrudno zauważyć po tegorocznej Eurolidze, że w tym sezonie spuścili z tonu. Gładko przegrana seria w play-off z Realem Madryt w trzech meczach chluby nie przynosi. Koszykarzom nie pomógł nawet żywiołowy doping w specyficznej Nokia Arena. A fani Maccabi też dorównują swoim zawodnikom i także znajdują się w ścisłej czołówce w Europie, jeśli chodzi o kibicowanie. By powtórzyć wyczyn z połowy pierwszej dekady XXI wieku lub chociaż z 2011 roku, kiedy po raz ostatni Maccabi występowało w finale Euroligi, trzeba dysponować jednak silniejszym składem niż w tym roku. Zespół oparty głównie na sile Amerykanów otrzymuje zbyt małe wsparcie od izraelskich graczy, by ponownie rokrocznie występować w Final Four. Klasa ściągniętych Amerykanów też jest mniejsza niż nazwiska, które tu występowały jeszcze kilka sezonów temu. Dziś najważniejszym zawodnikiem Maccabi jest Ricky Hickman, który dobrze wpisuje się w politykę transferową izraelskiego potentata. Występujący wcześniej w Niemczech i Finlandii 28-latek jest dyrygentem zespołu, ale też nie jest to klasa Jasikeviciusa u szczytu formy. Zwyczajnie brakuje dziś w składzie zawodników, którzy mogliby wypromować się na tyle, by zagrać jeszcze później w NBA. 

Trochę dowodem na pewien spadek wartości Maccabi jest postać Davida Logana. Były reprezentant Polski pełniący w ostatnich latach rolę gracza głównie zadaniowego w Panathinaikosie i Caja Laboral, w Izraelu musi spełniać już większą rolę w ofensywie, a przecież jeszcze niedawno na miejscu Logana występowali koszykarze z wyższej półki. W obliczu słabszego składu niż zwykle odpadnięcie na dość szybkim etapie jak na Maccabi przestaje dziwić. Wracając do Logana, to nie jest jedyny polski wątek w najnowszej historii klubu ze stolicy Izraela. Po EuroBaskecie 2009 przez kilka miesięcy pod okiem Pini Gershona występował tu Maciej Lampe, ale nie do końca umiał się wpasować w system Maccabi. Jeszcze wcześniej, 18 października 2001 roku we wrocławskiej Hali Ludowej odbył się mecz, który do dziś jest jednym z największych sukcesów polskiej koszykówki klubowej. Miejscowy Śląsk skazywany na porażkę pokonał ówczesnego mistrza Suproligi dość zdecydowanie 79-65. Dla nas jest to powód do dumy na lata, dla Maccabi to po prostu kolejny mecz, o którym pewnie mało kto tam pamięta. Na pewno jednak w Tel Awiwie będą długo pamiętać pewnego zawodnika legitymującego się polskim paszportem. Gal Mekel, bo o nim mowa, sprawił w finale ligi izraelskiej, że to Maccabi, ale z Hajfy, zostało mistrzem Izraela w 2013 roku. Pewnie, gdyby rozgrywano serię do trzech czy czterech zwycięstw, najbardziej utytułowany izraelski zespół zdobyłby mistrzostwo bez większych problemów. Żadne "dyspozycje dnia" ani nic innego nie mogą tłumaczyć zawodników, wszak mistrzostwo Izraela ze względu na budżet, skład i tradycję dla Maccabi powinno być tylko punktem wyjścia i zdobywane niejako z urzędu. Tymczasem doszło do jednej, jeśli nie największej, z największych niespodzianek sezonu w Europie.

Ostatnie lata pokazują, że nie tylko na europejskiej arenie Dawid może pokonać tego Goliata. W ostatnich sześciu finałach aż trzykrotnie tytuł lądował poza gablotą Maccabi. Wcześniejsze trzy porażki miały miejsce w 1993, 1969 i 1966 roku. Patrząc statystycznie, obecnie Maccabi Tel Awiw na krajowym podwórku notuje swój najgorszy okres w historii od około pięćdziesięciu lat. Wiele klubów w Europie chciałoby mieć takie okresy"przestoju" lub "słabości".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz