20 czerwca 2013 roku, koniec Finałów NBA. W dobrym tonie jest wypowiadać się o końcu San Antonio Spurs. Największe gromy spadają szczególnie na Manu Ginobiliego. Bardzo prawdopodobne, że występ Ginobiliego w siedmiomeczowej serii z Miami Heat to może być na lata ostatni argentyński akcent na szczycie międzynarodowej rywalizacji.
W następnym sezonie Spurs pewnie kolejny rok z rzędu zakpią z ekspertów wieszczących ich koniec i znów będą w czołówce swojej konferencji. Takich przesłanek nie ma natomiast w przypadku zespołu narodowego Ginobiliego, który lada moment, po dekadzie pełnej sukcesów, sporo straci na wymianie pokoleniowej. Jeśli słyszy się o silnej reprezentacji w koszykówce spoza USA i Europy, najczęściej wymienia się Argentynę. To nad La Platą w XXI wieku zbudowano reprezentację, która w każdej międzynarodowej imprezie między 2002 a 2012 rokiem nie schodziła poniżej piątego miejsca. We wszystkich tych sukcesach uczestniczył Ginobili, który debiutował w reprezentacji już piętnaście lat temu. I teraz, gdy wieszczy się jego rychły koniec, można przyjrzeć się kondycji kadr w jego ojczystym kraju. Z tym jest zdecydowanie gorzej niż z dyspozycją gracza Spurs w tegorocznych finałach.
Rychły koniec reprezentacji Argentyny wieszczy się mniej więcej od tego samego czasu co koniec Spurs. Ginobili zdążył się zapewne już do tego przyzwyczaić, ale w kontekście zespołu narodowego perspektywy wyglądają dość kiepsko. Bardzo dobry występ Argentyny na igrzyskach w Londynie miał być już ostatnią imprezą, w której wystąpią przedstawiciele "złotej generacji", której doskonałym reprezentantem jest właśnie 36-letni obrońca Spurs. Okres 2012/2013 zdawałby się to potwierdzać, wszak Ginobili rozegrał najgorszy sezon od początku występów w Spurs, 33-letni Luis Scola nie zachwycał w Phoenix Suns. Zachowując pewne proporcje, pozytywnie zaskoczył jedynie 36-letni obecnie debiutant w NBA - Pablo Prigioni, którego pytano przed rokiem, po co w tak zaawansowanym wieku podejmuje się w ogóle gry na tym poziomie. Dodając do tego fakt, że wśród najbardziej znanych argentyńskich koszykarzy są cały czas 34-letni Andres Nocioni i 31-letni Carlos Delfino, trudno myśleć perspektywicznie o powtórzeniu, czy choćby nawet zbliżeniu się do wyniku z Londynu w najbliższym czasie.
Patrząc na kadrę Argentyny z ostatnich lat wyraźnie rzuca się w oczy brak świeżej krwi w mocno skostniałej kadrowej strukturze. Świadczy o tym fakt, że przed rokiem pojawił się nawet pomysł powołania do kadry nieaktywnego wówczas Fabricio Oberto, też zresztą swego czasu mistrza NBA z San Antonio Spurs w 2007 roku. Rok temu na igrzyskach w składzie też obracano się wokół tych samych nazwisk. Poza Facundo Campuzzo (rocznik 1991), kolejny najmłodszy zawodnik liczył sobie 26 wiosen, a średnia wieku wynosiła aż ponad 31 lat. Dla porównania, naczelny team weteranów kreowany przez media - San Antonio Spurs, w finałach NBA legitymował się średnią niewiele przekraczającą 29 lat. Dla Albicelestes nie ma wielu instrumentów, by ten stan zmienić: w latach 2002-2012 na mistrzostwach świata lub igrzyskach olimpijskich, czyli łącznie sześciu turniejach przewinęło się ledwie 27 graczy. Dla porównaniu - jest to mniejsza liczba niż reprezentantów w polskiej reprezentacji na trzech turniejach Mistrzowskich Europy od... 2009 roku (to akurat nie świadczy, że mamy lepszy zespół od Argentyny). Jakąś nadzieją na lepsze dni w przyszłości mogą być wyniki młodzieżowców, którzy na mistrzostwach świata do lat 19 spisywali się ostatnio całkiem nieźle, przecież w 2011 roku zajęli czwarte miejsce na świecie. Wystąpią także na tegorocznych mistrzostwach globu w Czechach. Przyszli kadrowicze nie będą mogli jednak już raczej liczyć na wydatne wsparcie zawodnik urodzonych na przełomie lat 70 i 80-tych, którzy przed prawie dekadą w Atenach zdobyli złoto jako jedyni spoza USA od momentu dopuszczenia zawodowców w turnieju olimpijskim.
Dla reprezentacji Argentyny ostatnim turniejem w starym, od lat zgranym składzie powinny być przyszłoroczne mistrzostwa świata w Hiszpanii. Nieliczni być może wytrwają jeszcze do pierwszych igrzysk olimpijskich w Ameryce Południowej. Trudno dziś przewidywać, co dalej. Poniżej pewnego poziomu reprezentacja nie zejdzie, ale o medalach będzie trzeba na dłuższy czas zapomnieć. Już raz taka sytuacja miała miejsce. Argentyńczycy to przecież pierwsi gospodarze i jednocześnie pierwsi mistrzowie świata z 1950 roku. Potem jeszcze na igrzyskach w Helsinkach dwa lata później reprezentacja zdołała uzyskać miejsce tuż za podium. Jak się później okazało, na medal na światowej arenie od tych igrzysk trzeba było czekać równo 50 lat.
Za rogiem na kontynencie Argentynie wyrasta też lokalny rywal. Brazylia w obliczu inwestycji, organizacji igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro, wzmożonego zainteresowania tym krajem nawet samego Davida Sterna i coraz większej grupy koszykarzy w NBA, w ostatnich latach próbuje mocno atakować pozycję kontynentalnego lidera. Symbolem zmiany warty miał być już ćwierćfinał w Londynie, ale wtedy jeszcze Argentyńczycy odparli atak Brazylijczyków. Patrząc na perspektywy stojące przed oboma krajami i wysyp obiecujących prospektów z kraju kawy, przekazanie pałeczki koszykarskiej potęgi w Ameryce Południowej wydaje się tylko kwestią czasu.
Finały NBA mocno nadwyrężyły opinie na temat Manu Ginobiliego. Głosy, że z uwagi na koniec kontraktu w San Antonio nadaje się teraz tylko do ligi argentyńskiej są mocno przesadzone. Ginobili może i przegrywa w tym wieku z organizmem i intensywnością gry w NBA. Przez jedenaście sezonów tej lidze 36-latek nie wiedział co to przedwczesne wakacje, wszak Spurs nieprzerwanie przez ten czas uczestniczyli w play-offach. Ginobili spokojnie może grać jeszcze w NBA lub w najlepszych klubach Europy. Nie musi już nic udowadniać, w koszykówce osiągnął wszystko, zaczynając od mistrzostwa Euroligi po tytuły w NBA, na złocie olimpijskim kończąc. Kolejny, który zdobędzie te trzy tytuły nieprędko się pojawi. Będzie może trzeba na to poczekać być może dłużej niż na kolejną argentyńską "złotą generację".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz