wtorek, 3 września 2013

Bez legendy o 1997 roku.


EuroBasket na Słowenii startuje już jutro. Warto przypomnieć sobie o tych, którzy jako ostatni awansowali do ćwierćfinału i jednocześnie później się w reprezentacji tylko kompromitowali. Przed EuroBasketem przypomnienie tekstu (lekko zmodyfikowanego), który ukazał się na łamach 2TAKTY.COM już 20 kwietnia 2013 roku.

Pokolenie Mistrzostw Europy '97, tak wywyższane do granic możliwości przez lata w polskim baskecie, zostało bardzo szybko sprowadzone na ziemię. A skutki owego sukcesu polska koszykówka płaciła przez lata i w mniejszym stopniu płaci do dziś. Gdy w 1997 roku reprezentacja Polski zajęła na EuroBaskecie siódme miejsce po bardzo dobrzej grze, w kraju zapanowała całkiem spora euforia. Dyskutowano, że przecież byliśmy dosłownie o krok od półfinału, udziału w mistrzostwach świata. To miało zostać nadrobione z nawiązką w kolejnych latach.
Prężnie rozwijająca się liga i coraz większe pieniądze, które były skutkiem występów reprezentacji, bardzo szybko zaszkodziły sztandarowej drużynie PZKosz. Reprezentanci z kadry Eugeniusza Kijewskiego byli w czasie hiszpańskiego turnieju w najlepszym wieku, by jeszcze przez kilka lat stanowić o sile polskiej koszykówki na wielkich turniejach. Najstarszy był ledwie 28-letni wówczas Robert Kościuk, a rola świeżaka przypadła 21-letniemu olbrzymowi z NCAA, Rafałowi BigusowiMaciej ZielińskiAdam WójcikDominik TomczykAndrzej PlutaTomasz JankowskiMariusz Bacik i pozostali mieli na dobre zaatakować w kolejnych latach koszykarską Europę. Jak się później okazało, jedyne na co owe pokolenie przypuściło atak, to na klubowe kasy, gdzie strumieniem wpływały pieniądze od szczodrych sponsorów. Pewne idealizowanie i tęsknota za "chłopcami Kijka" nie jest racjonalnie wytłumaczone - może poza Wójcikiem (występy w Eurolidze), była to ekipa koszykarzy na dorobku (w skali międzynarodowej), których na szerszą skalę mało kto w Europie znał.
Po turnieju dla wielu uczestników EuroBasketu nastąpiło prawdziwe eldorado, kiedy klubowi prezesi bez opamiętania godzili się na każdą propozycję zawodników i podpisywali co bardziej lukratywne kontrakty. Słynne opowieści, jak to kolejni reprezentanci lądowali w kajetach skautów NBA albo klubach typu FC Barcelona, już jesienią tego samego roku mogły być powodem do drwin, kiedy dochodziło do jawnych kompromitacji, bo porażki z takimi Węgrami inaczej nazwać nie można. O ile jeden czy dwa mecze miały stanowić jedynie zimny prysznic, o tyle "wypadki przy pracypokolenia '97 trwały raptem około pięciu lat. Przegrane z kretesem eliminacje '99, '01, '03 nie były przypadkowe, a raczej to rezultat z hiszpańskiego EuroBasketu był wynikiem zdecydowanie ponad stan, na który nikt w polskiej koszykówce nie był wówczas przygotowany. Potwierdzają to dalsze kariery członków naszego zespołu - Jankowski, Bacik, Piotr Szybilski czy Krzysztof Dryja byli zawodnikami szytymi na miarę PLK, wyróżniającymi się w kraju, ale nie takimi, na których można byłoby oprzeć liczącą się reprezentację na Starym Kontynencie. Najwięcej do czynienia z poważnym europejskim graniem miała oczywiście trójka z euroligowego Śląska Wrocław, co Wójcika, Zielińskiego i Tomczyka stawia jako jedynych, poza Plutą, którzy jakoś zdyskontowali niezły rezultat z Hiszpanii nie tylko finansowo, ale też sportowo.
Dziś, gdyby Polska zajęła siódme miejsce na Słowenii, nie zmieniło by to podejścia do tego sportu tak drastycznie jak w 1997 roku. A popularnością do Macieja Zielińskiego i Dominika Tomczyka, taki Maciej Lampe czy Michał Ignerski nie dorównają nigdy. Nie grali przez lata w Polsce, nie bili tutaj ligowych rekordów, więc mimowolnie mówi się o nich mniej. Po zmianach w PZKosz. zamierzano czerpać wzorce od najlepszych. O dziwo, w pewnych elementach w ostatnich latach jesteśmy lepsi niż amerykański Dream Team. Tam na trzech ostatnich wielkich turniejach przez zespół przewinęło się "tylko" dwudziestu sześciu graczy przy jednym trenerze. A u nas? Trzy EuroBaskety, trzech trenerów, dwudziestu dziewięciu koszykarzy i kilkanaście zmian koncepcji budowy zespołu.
Zmieniło się to dopiero w tym roku. Dawno nie było takiego pompowania balonu przed dużym turniejem jak obecnie. Nawet przed EuroBasketem 2009 mimo buńczucznych zapowiedzi nie mówiono tyle dobrego, ile teraz. Jednak po wydarzeniach w Hiszpanii z klasowym rywalem wygraliśmy tylko dwukrotnie. Z kolei na samym turnieju sprzed szesnastu lat wygraliśmy arcyważny mecz z Chorwacją i to zaledwie jednym punktem. Aby powtórzyć na słoweńskich parkietach siódme miejsce z ME w Hiszpanii historia musi się powtórzyć - wygrana nad Chorwatami w najbliższą sobotą 7. września jest po prostu konieczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz