niedziela, 15 września 2013

Szkolenie jak Święty Graal.


Po nieudanym EuroBaskecie, jak zresztą po każdej nieudanej sportowej imprezie w wykonaniu Polaków, wraca odwieczny temat, czyli system szkolenia. Mityczny "system" jest niczym Święty Graal - wzbudza kontrowersje, od wielu już lat coraz więcej się o nim mówi, ale tak naprawdę nie wiadomo czy na poważnie istnieje nie tylko w koszykówce, ale w całym polskim sporcie.

"Postawmy na młodych", "zbudujmy system", "za 10-15 lat przyjdą wyniki". Te wyświechtane slogany głoszą z reguły rządzący poszczególnymi dyscyplinami, kiedy rozpoczynają swoje kadencje w sportowych związkach. Podejście też asekuranckie, bo zanim cokolwiek się stworzy, kadencja na rządzenie dawno minie. I tak w kółko, nie inaczej jest też w koszykówce. Nie pomagają tez pomysły odgórne z ministerstwa, które zmienia się jeszcze częściej niż struktury w PZKosz. I w ten oto sposób kolejne "plany rozwoju" lądują w koszu, a kolejne lata mijają na debatach, a nie na zwykłym działaniu.

W koszykówce problem z wychowaniem zawodników gotowych do rywalizacji na europejskim poziomie widać gołym okiem i każdy o tym wie. Można mówić o jakiejś "polskiej szkole" szkolenia wysokich, wszak tylko na tych pozycjach mamy pozorny urodzaj. Tylko, że Maciej Lampe wychowany został w Szwecji, Marcin Gortat zaczynał w Polsce, dobrze prezentował się już na mistrzostwach Polski Juniorów w 2003 roku, ale w pełni ukształtował go dopiero model niemiecki. Te dwie postacie zamydlają obraz, bo wartościowych zawodników na pozycjach podkoszowych i urodzonych po 1986 roku można policzyć na palcach jednej ręki. Podobnie jest z prawie każdą inna pozycją. Z pewnych względów powinno wydawać się jednak, że teraz powinniśmy dysponować właśnie  najbardziej utalentowanym pokoleniem.

Ci, którzy urodzili się między 1984-1989 są teraz w najlepszym wieku dla sportowca. Rozpoczynali też przygodę z basketem w wyjątkowym czasie, kiedy na każdym osiedlowym boisku były kosze, organizowano lokalne turnieje na masową skalę. Z tych roczników trenowało wielu, była tak pożądana dziś masowość. Trenerzy mogli wybierać najlepszych, najlepiej rokujących. Treningi w szkole to była tylko część pracy, a sporo kształtowały też gry na boiskach, gdzie schodziło się w momencie, gdy było już ciemno. Tak wyglądało to w okresie, gdy obecni 25-30 latkowie rozpoczynali swoją przygodę z tym sportem. Dobra koniunktura dla koszykówki, masowość, większe pieniądze - idealne warunki, by teraz zawodnicy w tym wieku byli naprawdę dobrze wyszkoleni.

Tymczasem oglądając poczynania zawodników urodzonych po 1984 roku trudno o optymizm. W rocznikach 1987-1989 występuje personalna dziura, nie wychowano prawie nikogo na reprezentacyjnym poziomie. W Europie w wielu reprezentacjach główne role pełnią teraz koszykarze 24-25 letni, tymczasem u nas na poziomie kadry obecny jest tylko Adam Waczyński, a wcześniej na zgrupowaniu obecny był Damian Kulig. W lidze również w ich wieku wartościowych zawodników też jest jak na lekarstwo. Jeśli dla rozwoju dla basketu nie przysłużył się boom lat 90., to tym bardziej trudno myśleć, że za kilka lat będzie lepiej. Z urodzonych już po 1990 roku szczycimy się wicemistrzami świata do lat 17. Faktycznie sukces zupełnie niesamowity, ale nie mający krzty czegoś długofalowego. Rocznik '93 wystrzelił jak z armaty, a starsi o rok czy dwa są zagubieni kompletnie w tłumie i trudno czasami nawet siedzącym w koszykówce wymienić kilku zawodników z tych roczników. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że za kilka lat pierwsza reprezentacja może wyglądać tak: ktoś urodzony w 1990 roku (Aleksander Czyż, Piotr Pamuła), potem przerwa i dopiero rocznik '93.

Ci urodzeni po 1995 roku teraz będą powoli wkraczać na seniorskie parkiety. Są wychowani już w innych realiach niż ich starsi o dekadę koledzy. Gdy rozpoczynali swoją przygodę ze sportem, już wtedy koszykówka mogła oglądać plecy siatkówki. Z kolejnymi latami dochodzi kolejna konkurencja, mianowicie piłka ręczna. Taki obraz nie wygląda optymistycznie na najbliższe lata. Można nawet stwierdzić, że najgorsze co czeka polski basket dopiero nastąpi, gdy kariery skończą wszyscy urodzeni w pierwszej połowie lat 80. Ci, którzy przyszli na świat w 1993 roku sami niczego nie załatwią, tym bardziej, że już teraz widać, że grono do poważnej reprezentacyjnej kariery z tego rocznika kurczy się coraz bardziej.

Coraz mniejsza liczba trenujących nie jest jedynym problemem. Patrząc na obowiązujące trendy wydaje się, że w Polsce nie zwraca się uwagi na nowinki, a jedynie stawia się na niemodyfikowane schematy z podręczników szkoleniowych pamiętających czasy PRL. Koszykówka poszła wyraźnie do przodu, jest grą odchodzącą od sztywnego podziału na pozycje, liczy się bardziej wymienność i wszechstronność. Dziś rozgrywający nie stanowiący rzutowego zagrożenia, środkowi ściśle przywiązani do "trumny", obwodowi straszący tylko rzutem z dystansu to klasyczne przejawy archaicznego basketu. Inny problem to wzrost - jeśli na pozycję centra jest przymierzany zawodnik o wzroście 205 cm, to ma podwójnie utrudnione zadanie w Europie. Z racji wzrostu jest niższy od innych na tej pozycji, a repertuar zagrań i technika, którą posiada jest klasyczna dla polskich centrów, czyli mizerna. 

Szybkie szufladkowanie do poszczególnych pozycji na wczesnym etapie zabija jakąkolwiek wszechstronność. Jeśli ktoś przez prawie cały czas z racji wzrostu grał pod koszem, przestał rosnąć, to jedynym jego ratunkiem na poważną grę jest przestawienie na "jedynkę". Kończy się to klapą, bo kuleje najbardziej podstawowy element jakim jest kozłowanie. Tymczasem standardem na świecie jest koszykarz w okolicach 207-210 cm wzrostu, który potrafi i świetnie obsłużyć kolegę z zespołu asystą, zagrać z dystansu, spod kosza. Te wszystkie cechy rzadko kiedy posiada polski  i nawet w miarę mobilny gracz obwodowy. Nie jest to wina tylko zawodnika, ale tego mitycznego "systemu", który jeśli istnieje, nie jest przystosowany do realiów współczesnej koszykówki.

Zmodyfikowanie pewnych problemów powinno następować od dołu. Dyskusje w kontekście kwestii limitów w PLK, wyboru selekcjonera to jest już etap finalny, który nie sprawia, że nagle ktoś będzie lepiej grał o 50% swoich możliwości. Pierwszej reprezentacji się nie buduje, tylko selekcjonuje i wybiera się to co najlepsze z wcześniejszych ponad 10 lat pracy. I teraz w ligach oraz następnie w kadrze są rezultaty jak pracowano 10-15 lat temu. Patrząc na obecną kondycję koszykówki, obawy co do tego jak to wszystko będzie wyglądać w kolejnej dekadzie, są jak najbardziej uzasadnione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz