wtorek, 29 października 2013

Decydujący piąty mecz.


Nowy sezon NBA będzie toczył się w od lat znanym standardzie. Wpierw do połowy kwietnia sezon regularny, do tego w lutym All-Star Weekend oraz później play-offy. W ostatnich dniach podjęta u progu sezonu jedna decyzja może mieć spore znaczenie w czerwcu 2014 roku, gdy będą odbywały się decydujące mecze finałowe NBA.

Właściciele klubów NBA jednogłośnie zdecydowali o odejściu od kontrowersyjnego systemu rozgrywania Finałów NBA, który wszedł w życie po 1984 roku. Finały rozgrywane w systemie 2-3-2 uważało się od lat za sprzyjające tak naprawdę zespołom niżej rozstawionym. Dodatkowo zespół, który miał lepszy bilans przed decydującą rozgrywką, musiał spędzać około tygodnia czasu poza swoim terenem. Wystarczyło, że w jednym z dwóch pierwszych spotkań faworytowi powinęła się noga i zaczynał się problem. Mimo tego dość specyficznemu systemowi Finały NBA miały w sobie coś innego niż wszystkie wcześniejsze rundy play-off na szczeblu konferencji. Różnica była tylko taka, że w decydującej fazie o mistrzostwie często spotykały się zespoły z dwóch przeciwległych kierunków Stanów Zjednoczonych. Wtedy argument o dalekich i wyczerpujących podróżach trafiał na podatny grunt, co też w dużym stopniu sprawiło, że w 1984 roku zdecydowano się wprowadzić system 2-3-2. Trzydziestej rocznicy ten pomysł jednak nie doczeka, bo właściciele klubów NBA postanowili w końcu odświeżyć finałową formułę. Jak pokazuje najnowsza historia, nie zawsze jednak obowiązujące do ostatniego sezonu rozwiązanie pomagało gospodarzom piątego spotkania.

Od 1985 roku odbyło się dwadzieścia dziewięć edycji Finałów NBA. W tym czasie rozegrano dwadzieścia pięć spotkań numer 5, których gospodarzem był zespół z gorszym bilansem po sezonie regularnym. W tym czasie teoretycznie słabszy wygrywał na własnym parkiecie mecz numer 5 w latach 1985-1988, 1991, 1994, 1996, 2000, 2004, 2006, 2008 oraz ostatnio 2011-2013. Dziś można tylko gdybać, co byłoby, gdyby piąte finałowe spotkanie z 2006 roku odbyło się w Dallas. Być może wtedy Mark Cuban i Dirk Nowitzki nie musieliby czekać jeszcze pięciu lat na mistrzostwo. Choć i piąte spotkanie okazało się przełomowe także w NBA Finals 2011, kiedy fenomenalni Mavs pokonali "Wielką Trójkę" z Miami, które grając pod ogromną presją szósty mecz u siebie już wyraźnie przegrała. Tak samo można gdybać, czy tak łatwo pierwszy tytuł w innym systemie rozgrywania finałowej rozgrywki zdobyłby Michael Jordan, który po pierwszej porażce w Los Angeles poprowadził swoich Bulls do kolejnych czterech zwycięstw, w tym trzech na własnym parkiecie, podobnie jak LeBron James w Finałach z 2012 roku Miami Heat w starciu z Oklahomą City Thunder. Tak samo zagadką pozostanie już pytanie czy w innej konfiguracji Seattle SuperSonics wyciągnęliby się w 1996 roku ze stanu 0-3 aż do 2-3, gdy rozgrywali piąty mecz u siebie. 

Czterokrotnie zdarzyło się z kolei, kiedy zespół wyżej rozstawiony wyszedł obronną ręką ze stanu 2-3 wygrywając mecze numer 6 i 7 przed własną publicznością. Dokonali tego Los Angeles Lakers w 1988 i 2000 roku, Houston Rockets w 1994 roku oraz w tym roku Miami Heat. Z kolei tylko dwukrotnie zdarzyło się, by zespół zaczynający finałową serię na wyjeździe zdobył potem mistrzostwo już po pięciu spotkaniach. Tym samym świętowania po tak krótkiej rywalizacji doświadczyli na swoim parkiecie Detroit Pistons w 2004 i Miami Heat w 2012 roku. Co ciekawe, oba zespoły swoje mecze numer 1 przegrały, by w kolejnych czterech meczach już nie zaznać żadnej porażki. Być może, gdyby piąte spotkania odbyłyby się odpowiednio w 2004 roku w Los Angeles i osiem lat później w Oklahomie, mistrza NBA znalibyśmy najszybciej po szóstym spotkaniu, ale tego się już nie dowiemy nigdy.


NBA to jednak nie gorący parkiet w Grecji czy Turcji, by twierdzić, że gospodarzom pomagają nawet ściany, a kibice są szóstym zawodnikiem na parkiecie. Oczywiście i kibice w najlepszej lidze świata potrafią stworzyć atmosferę sprzyjającą gospodarzom (szczególnie w decydujących fazach play-offów), ale nie ma też sensu przeceniać wartości hali, w której rozgrywany jest mecz. Gdyby o wszystkim miały decydować tylko "klepki" we własnej hali to New York Knicks w kultowej Madison Square Garden roznieśliby w pył San Antonio Spurs, którzy to ostatecznie wygrali w Nowym Jorku dwa z trzech spotkań w Finałach w 1999 roku. Albo zawodnicy Philadelphii 76ers z Allenem Iversonem u szczytu formy podobnie postąpiliby z Lakers w dwa lata po pierwszym tytule podopiecznych Gregga Popovicha. Mimo wygranej w pierwszym spotkaniu w hali Staples Center później mimo, że rozgrywali trzy spotkania pod rząd u siebie, nie potrafili wygrać ani razu i przegrali w Finałach wyraźnie w stosunku 1-4. Los Angeles Lakers wypadli jeszcze w składzie z Magiciem Johnsonem podobnie dziesięć lat wcześniej przed dokonaniem 76ers, kiedy na początku mistrzowskiej ery Jordana potrafili wygrać pierwszy mecz w Chicago, by później przegrać trzy pojedynki z rzędu we własnej hali, którą wtedy był jeszcze obiekt The Forum.


Jak widać, własny parkiet w meczach numer 5 w Finałach NBA nie bywał często atutem klubów startujących z pozycji słabszego. Za osiem miesięcy będzie można sprawdzić jak zmiana z systemu 2-3-2 na 2-2-1-1-1 wpłynie na losy Finałów 2014. Jeśli w ogóle do niego dojdzie, bo w 1989, 1995, 2002 i 2007 roku dywagacji na temat wyższości jednego systemu nad drugim być nie mogło, skoro wszystko skończyło się na czterech spotkaniach. Na to się w nowym sezonie chyba nie zanosi, bo nawet w coraz bardziej podzielonej na potęgi i słabeuszy NBA zdecydowanego faworyta do mistrzostwa nie ma. Całkiem więc prawdopodobne, że znowu w czerwcu będzie mówiło się o meczu numer 5 jako tym kluczowym dla całej serii. I bardzo dobrze, to zwiastowałoby kolejne wielkie NBA Finals, choć te z czerwca 2013 roku ciężko będzie prędko przeskoczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz