wtorek, 22 października 2013

O "Srebrnych Chłopcach Zagórskiego".


Coraz większa ilość książek o tematyce sportowej pojawiająca się w księgarniach niejednokrotnie przypomina niewiele warte wydawnicze buble. Jakże inaczej jest ze "Srebrnymi Chłopcami Zagórskiego", która, mimo, że jest książką o koszykówce, to także powinna ona zaciekawić każdego pasjonata historii PRL i sportu w ogóle.

Pozycji na półkach, które poruszają historię sportu jest wiele. Podobnie jak pozycji przypominających liczne sukcesy w czasach PRL, kiedy byliśmy bez wielkiego nadużycia, sportową potęgą. Każdy zna sukcesy siatkarzy, piłkarzy, bokserów, lekkoatletów, szermierzy, którzy razem w czasie jednych igrzysk olimpijskich przywozili tyle medali, ile teraz reprezentanci Polski zdobywają w ciągu trzech olimpiad. Zupełnie inne czasy, które, jak się wydawało, są już świetnie i i z każdej strony opisane. Jak widać po pracy Marka Ceglińskiego i Łukasza Ceglińskiego, przez wiele lat istniała nisza, której nikt przez pięć dekad nie dotykał.

Książka Ceglińskich, w której widnieje podtytuł "Medalowa dekada polskich koszykarzy", w bardzo ogólnym skrócie skupia się na wicemistrzostwie Europy zdobytym przez polskich koszykarzy we Wrocławiu równo pięćdziesiąt lat temu. Byłoby to jednak bardzo krzywdzące, gdyby całą książkę sprowadzać tylko do turnieju z 1963 roku. Osobiście można pokusić się o stwierdzenie, że wrocławskie mistrzostwa były tylko pretekstem, by szerzej spojrzeć na polską koszykówkę z tamtego okresu. Bo jak wskazuje podtytuł, dobre czasy polskiego basketu to nie jednorazowy wybryk na własnej ziemi, tylko pewien ciąg zdarzeń, w których nie było cienia przypadku. W latach 1960-1969 reprezentacja Polski trzykrotnie grała na igrzyskach olimpijskich, wywalczyła trzy medale mistrzostw Europy, zagrała (jedyny raz w historii) w mistrzostwach świata, gdzie Bohdan Likszo i Mirosław Łopatka zajęli pierwsze miejsca wśród najlepszych strzelców całego turnieju. Do czasów obecnych to jest absolutna przepaść: ostatni raz graliśmy na igrzyskach w 1980 roku w Moskwie (zresztą mocno okrojonych z powodu bojkotu wielu państw), na kolejnych EuroBasketach gramy, ale zaliczamy notorycznie więcej porażek niż zwycięstw, a jedynym wyjściem, żeby zagrać na mistrzostwach świata jest dla nas "dzika karta" od FIBA, która i tak na pewno nie traktuje naszych starań o udział w MŚ poważnie.

Punktem wyjścia dla autorów jest turniej w 1963 roku i wokół niego są opisywane wydarzenia, kolejne mecze Polaków na turnieju. Jednak tylko, gdy w terminarzu był dzień przerwy, nagle można przenieść się do pionierskich czasów i poznać historię YMCA na polskiej ziemi, poznać postać legendarnego Walentego Kłyszejki, pierwszego w historii trenera reprezentacji koszykarzy, zapoznać się z zespołem, który zajął czwarte miejsce na igrzyskach olimpijskich w 1936 roku rozgrywanych w Berlinie. W innym miejscu widnieje postać Mariana Kozłowskiego, gdzie dowiadujemy się także o drugiej stronie prezesa PZKosz., zresztą dużo bardziej mrocznej i kompromitującej go w oczach wielu negatywnie nastawionych do komunistycznej władzy. Zresztą polityki nie mogło zabraknąć, wszak wpływała ona w ogromnym stopniu w tamtym czasie na sport. To opowieść znana młodszym w dużo bardziej karykaturalnej formie z "Misia", gdzie co najwyżej wyrywano kartki z paszportu. Życie codzienne było dużo bardziej represyjne, o czym przekonywali się sportowcy. Z jednej strony zatrudnieni na "lewych" etatach, zwiedzający świat w czasie zgrupowań, stołujący się w hotelu Europejskim wyrastali na ludzi wyjątkowych. Z drugiej pozbawiono ich ogromnej szansy i poważnych kontraktów w poważnych zachodnich klubach. Nie wspominając już o NBA, ale Janusz Wichowski i spora część kolegów spokojnie miałaby miejsce w najlepszych klubach Europy. Zbrodniczy system jakim był komunizm dopuszczał możliwość wyjazdów, kiedy zawodnicy byli po trzydziestce na karku i gra w koszykówkę stanowiła często jedynie dodatek do normalnej pracy.

Co ważne, książka na swój sposób jest dość nieprzewidywalna. Uniknięcie tego jest trudne dla wielu książek z zakresu historii sportu. Często wszystko jest opisywane do bólu chronologicznie i czytelnik będący w temacie doskonale domyśla się jaki wątek będzie poruszony na następnej stronie. Tu tego nie ma, bo może opisywane życiorysy i codzienne sytuacje sprawiają na pozór wrażenie nieco chaotyczne, to wydaje się, że był to świadomy zabieg autorów. Dzięki temu książka wciąga i ze względu na co rusz pojawiające się nowe wątki, jest niczym, zachowując wszelkie proporcje, serial "Miasteczko Twin Peaks" Davida Lyncha. Bo to nie opowieść tylko o koszykówce, która oczywiście jest najważniejsza, ale także o codziennym życiu, wszak koszykówka to tylko kilka godzin wyjętych z każdego dnia. Także o sprawach, o których w końcu ktoś powiedział otwarcie. Polscy koszykarze z lat 60-tych są w społeczeństwie po prostu kompletnie zapomniani. Każdy wymieni Kazimierza Górskiego, Huberta Wagnera, chociaż kilku piłkarzy, siatkarzy, natomiast koszykarze wylądowali na totalnych peryferiach zainteresowania, mimo, że to Witold Zagórski był przed Górskim. Może więc zamiast nazwiska Zagórski lepiej pasowałby Przedgórski? A to Zagórski trenował kadrę od 1961 do 1975 roku i jest do dziś najdłużej pracującym trenerem kadry we wszystkich dyscyplinach drużynowych. Jaki to jest długi okres, wystarczy sprawdzić na współczesne czasy - przez ostatnich czternaście lat kadrę Polski prowadziło aż... dziewięciu selekcjonerów. Książka porusza wątek tej pewnej niesprawiedliwości dziejowej jaka dotknęła koszykarzy i stara się odpowiedzieć, dlaczego tak właśnie jest, że Łopatka, Wichowski i pozostali są w pamięci daleko w tyle za Janem Domarskim czy Ryszardem Boskiem. Trochę racji pewnie jest w tym, że na imprezie, która jest najważniejsza, czyli igrzyska, Polacy nie zaprezentowali ani razu formy medalowej, co najwyżej zaliczali występy dobre, ale zbyt odległe, by zawalczyć o medale dla kraju, a po latach dla siebie także o olimpijską rentę. Trzeba pamiętać, że zarobki nawet tak znanych postaci wcale nie były oszałamiające i zupełnie nie mogą się równać ze zjawiskiem, które występuje współcześnie. Piłkarze potrafili wywalczyć medal na mundialu i na igrzyskach, podobnie siatkarze, a podopieczni Zagórskiego "tylko" na mistrzostwach Europy. Dodatkowo mało kto to widział w telewizji, więc zabrakło relacji przekazywanych z pokolenia na pokolenie jak w przypadku meczu na Wembley z 1973 roku.

"Srebrni Chłopcy..." to bardzo ważna książka w pierwszej kolejności dla fanów basketu, ponieważ po prostu brakuje pozycji poświęconych krajowej koszykówce. "Polska męska koszykówka 1928-2004" i do tej pory tak naprawdę długo, długo nic. To jednak ważna pozycja w historii polskiego sportu w ogóle. Sztuką nie jest przedstawić po raz kolejny wydarzeń z piłkarskiej dekady lat 70. i 80-tych, gdzie ma się do dyspozycji masę źródeł, temat jest nośny i w zasadzie sam się "sprzeda". Tu autorzy musieli wysilić się dużo bardziej - nieznany temat z okresu jednak nie tak atrakcyjnego jak czasy Edwarda Gierka i pozbawiony praktycznie literatury źródłowej opracować w sposób, który zaciekawi czytelnika jest szalenie trudno. Markowi i Łukaszowi Ceglińskim to udało się w całej rozciągłości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz