sobota, 16 listopada 2013

Zwycięstwa wbrew logice.


Wyjazdowe spotkanie Stelmetu Zielona Góra z Olympiacosem Pireus mogło przejść do historii polskiej koszykówki klubowej. Nawet jeśli w końcowej tabeli grupy C Euroligi zwycięstwo Stelmetu wiele by nie zmieniło, byłoby to wydarzenie nie tylko dla koszykówki, ale całego polskiego sportu bez precedensu. Zresztą w koszykówce polskie zespoły już wcześniej odnosiły zwycięstwa, w które do dziś czasami trudno uwierzyć.

Na poziom z jakim mamy do czynienia w Polskiej Lidze Koszykówki trudno nie narzekać. Maleją budżety, a wraz z nimi sportowa wartość sprowadzanych zagranicznych zawodników. Mimo to 15 listopada 2013 roku okazało się, że ta kulejąca liga była w stanie wyeksportować zespół, który przez prawie cały mecz prowadził z Olympiacosem grającym we własnej hali. Nie Olympiacosem wyblakłym, który był jedynie firmą z nazwy, a w rzeczywistości absolutną europejską potęgą, która wygrała Euroligę w 2012 i 2013 roku i kroczy od wygranej do wygranej w obecnym euroligowym sezonie. Dwukrotnie z rzędu tytuł najlepszej drużyny Europy nie jest łatwo zdobyć w żadnej dyscyplinie. Doskonale o tym wiedzą piłkarze, gdzie odkąd powołano Ligę Mistrzów nikt jeszcze nie obronił zdobytego trofeum. W koszykarskiej Eurolidze w ostatnich dwudziestu latach tylko Maccabi Tel Awiw potrafiło dwukrotnie z rzędu zdobyć mistrzostwo tych rozgrywek, a miało to miejsce w latach 2004-2005.

To wszystko pokazuje, że na parkiecie Hali Pokoju i Przyjaźni w Pireusie nie gra przypadkowy mistrz, tylko autentycznie najlepszy zespół Europy. Można się spierać czy na pewno to Grecy byli najlepszymi przez cały ostatni sezon, a nie Real Madryt ale fakty są nieubłagane, to Olympiacos zdobył kolejne trofeum. Logicznie rzecz biorąc, jeśli taki zespół podejmuje zahukanego kopciuszka na europejskich salonach jakim jest jeszcze Stelmet Zielona Góra, w zasadzie kwestia wyniku spotkania powinna być od początku jasna. Wydawać by się mogło, że zielonogórzanie zadowolą się jedynie najniższym wymiarem kary, a sama gra w Hali Pokoju i Przyjaźni w ramach Euroligi jest dla wielu koszykarzy wydarzeniem wyjątkowym, które z dużym prawdopodobieństwem już nie musi się powtórzyć. Nagle okazuje się, że wszystko zostało przewartościowane i to Stelmet prowadzi oraz kontroluje mecz od początku trzymając Greków na dystansie około dziesięciu punktów. Na oficjalnym koncie Euroligi na Twitterze pojawiło się w kontekście spotkania w Pireusie jedno lakoniczne, ale wszystko mówiące słowo - surprise. Termin niespodzianka był chyba odmieniany przez wszystkie przypadki w całej Europie obserwującej wydarzenia, które działy się w Grecji.

Stelmet do historii polskiej koszykówki nie przeszedł, bo meczu nie wygrał, choć był bliski jak mało kto. Długo będą jeszcze trwały dywagacje, czy do końca powinna pozostać 1,6, a może 0,9 sekundy. Z czasem dyskusje ucichną, a w kronikach i tak zostanie zapisany wynik 79-77 dla Olympiacosu. A sama końcówka dla polskich kibiców zamiast przypominać sensacyjny triumf w 2011 roku nad aktualnymi wicemistrzami świata - Turcją, bardziej będzie kojarzyć się z dramatem podczas EuroBasketu na Słowenii i przegraną końcówką z Czechami. Nie było tak jednak zawsze, polskie kluby nie tylko ponosiły martyrologiczne "piękne porażki", ale też wygrywały w okolicznościach, kiedy zaprzeczało temu wszystko, z logiką na czele.


Początek sezonu 2001/2002, Idea Śląsk Wrocław po transferowych zakupach jakich nie dokonywano w Polsce nigdy wcześniej. Do stolicy Dolnego Śląska przybyły znane w całej Europie postacie jak Gintaras Einikis, Andrei Fetisov, Vladan Alanovic, czy medalista mistrzostw świata ze Stanami Zjednoczonymi, Michael Hawkins. Śląsk mocny był jednak na początku tamtego sezonu tylko na papierze, a gra wraz z rozpoczęciem sezonu nie za bardzo się kleiła, co po pewnym czasie spowodowało zwolnienia we wrocławskim zespole. Zanim to nastąpiło, w Hali Ludowej 18 października 2001 roku będący pod formą Śląsk pokonał ówczesnego mistrza Suproligi, Maccabi Tel Awiw 79-65. Izraelski zespół, który był naszpikowany gwiazdami europejskiego formatu jak Anthony Parker (później jeszcze wiele lat kariery w NBA), Nate Huffman, czy Ariel McDonald, został wyraźnie pokonany szczególnie w czwartej kwarcie, w której gospodarze wręcz rozbili mistrza Suproligi. Wówczas ten mecz był również swoistym rewanżem za zmagania w 1/8 Suproligi, kiedy zgodnie z planem oba mecze wygrało Maccabi. Zwycięstwo Śląska do dziś otoczone jest wielkim kultem i jednym z symboli wielkości ówczesnego mistrza Polski. Tym bardziej, że nastąpiło to praktycznie na początku przygody z najlepszą europejską koszykówkę mistrza Polski. Co prawda wcześniej była Suproliga, ale kaliber i zespoły w tych rozgrywek znacznie odbiegały od tego, by nazywać te rozgrywki zdecydowanie najlepszą ligą w Europie. Od zwycięstwa Śląska nad Maccabi chyba żaden mecz polskiej drużyny w pucharach nie wzbudził takiej sensacji, ewentualnie porównywać można tutaj jedynie awans Asseco Prokomu do Top 8 Euroligi w 2010 roku.


Ostatecznie zwycięstwo nad Maccabi Tel Awiw miało w zasadzie wymiar tylko symboliczny, bo w tabeli wiele one nie zmieniło, podobnie jak pewien triumf Hoop Pekaesu Pruszków. Jest sezon 1998/1999, pruszkowski zespół przeszedł rewolucję po porażce w maju 1998 roku, jaką było wtedy zdobycie "tylko" wicemistrzostwa Polski. Nowy sezon, nowi gracze, zmieniani trenerzy, w składzie też dochodziło w międzyczasie do rotacji. Generalnie sytuacja w Pruszkowie daleka była od stabilizacji i zamiast myśleć o sukcesach w Europie, działaczom i zawodnikom klubu z Pruszkowa większy sen z powiek spędzała przede wszystkim sytuacja w polskiej lidze. W Pucharze Saporty pruszkowski zespół wyszedł z grupy z czwartego miejsca, by w 1/16 finału zmierzyć się z Benetonnem Treviso. 12 stycznia 1999 roku Hoop Pekaes Pruszków pokonał sensacyjnie Włochów 70-62, a w pokonanym polu Zelijko Rebracę, Ricardo Pittisa, Davida Bonorę i resztę zostawili tacy gracze jak Darnell Hoskins, Tyrece Walker oraz gros krajowych zawodników na czele z Dominikiem Tomczykiem, Piotrem Szybilskim, Krzysztofem Dryją, Krzyszofem Sidorem i Leszkiem Karwowskim. Sensacyjne zwycięstwo Hoop Pekaesu było też jednocześnie pierwszą porażką Benettonu w tamtym sezonie w Europie, który jednak w rewanżu z nawiązką odrobił straty wygrywając 83-60, nie pozostawiając złudzeń, który zespół jest lepszy. Mimo to styczniowy pojedynek z Benettonem jest jednym z najbardziej pamiętnych spotkań z udziałem pruszkowskiego zespołu w europejskich pucharach. Obok wydarzeń z 19 lutego 1997 roku, kiedy Pekaes rozbił Unicaje Malagę 84-57 i awansował wówczas do półfinału Pucharu Koraca, mecz z Benettonem jest bodaj największym pojedynczym sukcesem Pekaesu w Europie. Tym bardziej, że dyspozycja prezentowana na krajowych parkietach nie zapowiadała, że w Pruszkowie istnieje zespół gotowy, by odprawić z kwitkiem naszpikowany znanymi postaciami włoski Benetton.


W rozgrywkach europejskich nie brakowało znakomitych wyników polskich klubów, obok awansów do czołowej ósemki w Europie Asseco Prokomu Gdynia w 2010 i Lecha Poznań w 1990 roku, sukcesy odnosiły także eksportowe drużyny w rozgrywkach europejskich drugiego rzędu będących zapleczem dla elitarnej Euroligi. Mimo to częściej dziś wspomina się zwycięstwa, które de facto w normalnych warunkach nie miały prawa się zdarzyć. Tak było w przypadku spotkań między Śląskiem a Maccabi oraz Pekaesem a Benettonem. Wczoraj Stelmet Zielona Góra przez 39 minut i 59 sekund był na najlepszej drodze, by dokonać czegoś, co pozwoliłoby przyćmić mityczny w pewnych kręgach już triumf Śląska nad Maccabi. Z uwagi na porażkę w ostatniej sekundzie na kolejne zwycięstwo  polskiego zespołu w Europie będące zaprzeczeniem wszelkich praw logiki będzie trzeba znowu jednak trochę poczekać.

1 komentarz:

  1. Po tym co zaprezentowali wczoraj Stelmeciaki może nie będziemy tak długo czekać. Potencjał mają a po tak pechowej i prawdę mówiąc niesprawiedliwej porażce są chyba mocno podrażnieni. Taki charakterny zespół musi szybko odreagować pozytywnie.

    OdpowiedzUsuń