wtorek, 9 lipca 2013

Ameryka po rosyjsku.


W historii Stany Zjednoczone i Związek Radziecki przez lata żyły w stanie "zimnej wojny". Było to także widoczne na koszykarskim parkiecie w słynnym 1972 roku. Ponad trzydzieści lat od tamtych wydarzeń sytuacja się odwróciła - bez pomocy Amerykanów nie byłoby wielkich osiągnięć w ojczyźnie naszych wschodnich sąsiadów. Kilku z nich zasłużyło się szczególnie w historii rosyjskiego basketu.

Do momentu dopuszczenia graczy z NBA i co za tym idzie, stworzeniem Dream Teamu, Amerykanie tylko dwukrotnie przegrali w finale igrzysk olimpijskich. W Seulu w 1988 roku i szesnaście lat wcześniej po dramatycznych okolicznościach ze Związkiem Radzieckim. Mecz, który jest jednym z najważniejszych w historii tego sportu i miał spore znacznie także propagandowe, do dziś budzi spory. Okoliczności zwycięstwa, kilkukrotne rozpoczynanie ostatniej akcji, zatrzymywanie zegara, przerzucenie przez całe boisko piłki i w końcu zwycięski rzut Siergieja Biełowa. Jeden z najważniejszych momentów w historii olimpizmu w ogóle. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że kilkanaście lat później zakończy się zimna wojna, upadnie Związek Radziecki, a do Rosji ochoczo będą przyjeżdżać zastępy czarnoskórych koszykarzy z Ameryki, ale jednak nie po to, by wyrównywać rachunki za Monachium.


Rosja nigdy nie była atrakcyjnym kierunkiem pod względem geograficznym nie tylko dla Amerykanów, ale także dla innych zachodnich nacji. Dla tych pierwszych podróż na tereny dawnego radzieckiego imperium mogły się nadal kojarzyć z wyprawą Rocky'ego Balboi z Ivanem Drago w "Rocky IV". W XXI wieku wszystko zaczęło się zmieniać. Pieniądze gęstym strumieniem spływające także do koszykówki sprawiły, że do Rosji zaczęli chętnie przyjeżdżać z Ameryki nie tylko turyści szukający Mauzoleum Lenina, ale przede wszystkim coraz lepsi koszykarzy, którzy na skalę europejską byli i są z najwyższej półki. Oczywiście nie wszyscy się sprawdzili, część napotykała różne problemy aklimatyzacyjne. Na pewno swoją pozycję w Rosji potwierdzili lub zbudowali Jon Robert Holden, Kelly McCarthy i Trajan Langdon - trzech różnych zawodników i trzy różne kariery przed występami w Rosji.

Pierwszą postacią, która już na stałe zapisała się w historii nie tylko rosyjskiej, ale całej europejskiej koszykówki był właśnie J.R. Holden, który przybył na teren Federacji Rosyjskiej w 2002 roku i występował tam do końca kariery przez dziewięć lat w jednym klubie, CSKA Moskwa. W ojczyźnie był kompletnym no name'em, który wyruszył szukać swojego szczęścia do Europy, dodatkowo do jednego z mniej atrakcyjnych rynków. Wpierw trafił na Łotwę, by następnie po drodze do Rosji zaliczyć jeszcze występy w Belgii i Grecji. Nic nie wskazywało, by Holden  tak długo został w CSKA. Mogło się wydawać, że będzie którymś z kolei Amerykaninem, który dobrze zarobi, wygra coś z klubem i pojedzie dalej grać do bardziej przyjaznego kraju. Ta ostatnia część zdania nie znalazła potwierdzenia w rzeczywistości. Holden złapał Pana Boga za nogi już podpisując kontrakt w Moskwie, wszak jeszcze kilka lat wcześniej grając w dawnej republice radzieckiej zarabiał ledwie 500 dolarów miesięcznie. W ciągu dziewięciu lat z klubem niepodzielnie rządził w kraju, dokładając do tego dwa mistrzostwa Euroligi. Jednak największą sławę i miejsce w historii zapewnił mu jeden rzut z... mistrzostw Europy. Holden skorzystał z propozycji przyjęcia rosyjskiego obywatelstwa i stał się pierwszym czarnoskórym reprezentantem w historii tego kraju. Nie był oczywiście maskotką, tylko kluczowym rzucającym obrońcą, który w czasie EuroBasketu 2007 w Hiszpanii w finale z gospodarzami zagrał, jakby był w ciele Michaela Jordana w czasie szóstego meczu Finałów NBA w 1998 roku. Żadne działania dyplomatyczne Stanów Zjednoczonych nie przysporzyły takiej sympatii rosyjskiej społeczności do Amerykanów jak właśnie zapewnienie mistrzostwa Europy przez J.R. Holdena.


Udany eksperyment z Holdenem, który zagrał też na igrzyskach olimpijskich w Pekinie przeciwko swojej pierwszej ojczyźnie, zachęcił rosyjską federację do nadania obywatelstwa i powołania do kadry kolejnego zawodnika o odmiennym kolorze skóry. Kelly McCarthy w Rosji gra od 2004 roku, wcześniej grając głównie w Izraelu. W przeciwieństwie do Holdena zdołał też liznąć gry w NBA występując w dwóch spotkaniach przez ledwie cztery minuty w barwach Denver Nuggets. McCarthy sukcesy odnosił głównie poziom niżej Holden, głównie na zapleczu Euroligi, w drugich co do znaczenia europejskich rozgrywkach oraz na niższych stopniach podium w lidze rosyjskiej. Były zawodnik Nuggets występował poza CSKA Moskwa, więc krajowe tytuły regularnie go omijały. Ominął go też sukces z reprezentacją, w której zagrał raz, na mistrzostwach Europy rozgrywanych w Polsce. Wówczas Rosja grała osłabiona i nieco bez błysku niczego wielkiego nie zwojowała. Już wiekowy, bo wówczas 34-letni McCarthy nie był już później powoływany do reprezentacji swojej nowej ojczyzny.

Najwięcej talentu do uprawiania koszykówki nie miał jednak ani Holden, ani McCarthy, tylko Trajan Langdon. Kto wie, czy gdyby nie występy w kadrze Stanów Zjednoczonych, to po latach właśnie Langdon nie reprezentowałby Rosji na wielkich turniejach. Pochodzący z Alaski zawodnik z tej trójki jest zdecydowanie najbardziej znany w swojej ojczyźnie. Jako absolwent Duke i uczeń Mike'a Krzyżewskiego dzięki lokautowi w 1998 roku zagrał na mistrzostwach świata, gdzie zdobył brązowy medal mistrzostw świata. Znany już na uczelni ze swojego znakomitego rzutu z dystansu został wybrany jako jedna z największych gwiazd NCAA z wysokim jedenastym numerem w drafcie przez Cleveland Cavaliers. Mając problemy z kontuzjami i przekonaniem, że nie sprawdził się w NBA, rozpoczął swój europejski rozdział historii. Niezwykle to bogaty rozdział, bo w każdym kraju osiągał sukcesy, zaczynając od Włoch, przez Turcję, a na Rosji kończąc. I to właśnie grając, a jakże by inaczej, w CSKA Moskwa w latach 2006-2011 osiągnął sukcesy w Eurolidze razem z Holdenem. W każdym sezonie był czołowym zawodnikiem zapisując się złotymi zgłoskami w historii rosyjskiego i całego europejskiego basketu. Nie ma wątpliwości, że dla niego kariera europejska może być tylko najwyżej substytutem tej "właściwej" kariery, którą powinien rozwijać w NBA. Stało się jednak inaczej, ale z korzyścią dla koszykówki w Europie.


Pewnie w przyszłości Holden i McCarthy doczekają się godnych następców trendu, z którego korzysta dziś praktycznie każdy w Europie, nawet Rosja. Z uwagi na różnice kulturowe trudno znaleźć obywateli USA, którą rzucą wszystko, by także po zakończeniu sportowej kariery osiąść na stałe w stolicy Rosji, czy Tatarstanu, gdzie gra UNICS Kazań.W zdecydowanej większości gros przyjeżdżających zawodników rozgrywa maksymalnie kilka sezonów, skuszeni perspektywą zarobków, na które w innych krajach musieliby pracować całą zawodniczą karierę. Jest to układ obustronny, bo Rosjanie dzięki temu mają drugą co do siły ligę w Europie i zespoły rokrocznie walczące o triumfy w europejskich rozgrywkach. 
Zresztą kolejkę chętnych do gry w Moskwie można znaleźć także w NBA. Jeremy Pargo przez nadchodzące dwa lata zarobi tu dwukrotnie więcej niż w Stanach, mając jeszcze status gwiazdy i możliwość gry w jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym klubie w Europie. Kolejni, nie do końca spełnieni w swoim kraju, jeszcze przyjadą. A kibice oglądający na żywo mecz sprzed czterdziestu jeden lat pomiędzy USA a ZSRR pewnie nie mogą w to wszystko uwierzyć. W równym stopniu jak wówczas w monachijskie zwycięstwo Związku Radzieckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz