poniedziałek, 8 lipca 2013

Nowa "Armia Czerwona".


Można w ciągu dwóch ostatnich lat pewnie zdobyć mistrzostwo kraju, zagrać dwukrotnie w Final Four Euroligi, ale na końcu i tak ocena sezonu będzie negatywna. Takie rzeczy chyba tylko w przypadku CSKA Moskwa. Nic dziwnego, że w stolicy Rosji przed nowym sezonem robią wiele, by ponownie triumfować przede wszystkim w Europie.

Coraz większe pieniądze, które pojawiły się w rosyjskim sporcie w obecnym stuleciu sprawiły, że kluby z tego kraju nie zadowalają się już tylko trofeami na krajowym podwórku. Klasycznym przykładem jest właśnie moskiewskie CSKA. Zespół znany w ostatnich latach jako jedna z największych potęg Starego Kontynentu przed mistrzostwem Euroligi w 2006 roku poprzedni taki tytuł zdobyła bardzo dawno, w 1971 roku. Oczywiście w tym 35-letnim międzyczasie to był nadal wielokrotny mistrz wpierw ZSRR, później już Rosji, ale na arenie międzynarodowej takim potentatem jak obecnie już nie był. I to nawet mimo, że zdarzały się także sezony, w których Rosjanie znajdowali się na podium najważniejszych klubowych rozgrywek Europy. Wynikało to w dużym stopniu ze znakomitej rosyjskiej generacji i wielości talentów jaki ten kraj posiadał, którymi można było obdzielić kilka klubów. Pojawiały się też jednak wyjazdy zagraniczne czołowych graczy, bo to nie Rosja była najlepszym płatnikiem. Odwrotnie jest teraz - jeśli Rosjanin wyjeżdża z kraju to praktycznie jedynym atrakcyjnym kierunkiem dla niego może być NBA, a i to nie zawsze. 

Ostatnie dziesięć lat to szczególny okres prosperity CSKA Moskwa. Rokrocznie budowany zespół za miliony dolarów w ciągu dekady zdobył wszystkie dziesięć mistrzowskich tytułów w kraju i aż ośmiokrotnie zajmował miejsce na podium Euroligi, w tym w 2006 i 2008 roku na najwyższym stopniu. Osiągnięcia imponujące, podobnie jak lista koszykarzy, którzy przewinęli się przez ten czas w szatni CSKA. J.R. Holden, Theodoros Papaloukas, Trajan Langdon, Ramonas Siskauskas i prawie cała reprezentacja Sbornej z tego okresu z Andreiem Kirilenko na czele to tylko cząstka geniuszu biegającego przez ten czas w czerwonych koszulkach. Zawodników z takiej półki nie mógł oczywiście prowadzić nikt przypadkowy, więc za każdym razem zatrudniano szkoleniowców z najwyższej europejskiej półki jak Serb Dusan Ivkovic, Litwin Jonas Kazlauskas i przede wszystkim Włoch Ettore Messina. To właśnie włoski trener stał zarówno za dwoma mistrzostwami Euroligi w poprzedniej dekadzie, jak i "klęsce" w ostatnim sezonie w tychże rozgrywkach.

Tytuł najlepszej drużyny Europy powinien powrócić do Moskwy już wiosną 2012 roku, kiedy wykorzystano lokaut i ściągnięto prosto z NBA Kirilenkę i Nenada Krsticia. Po dramatycznym i sensacyjnie przegranym finale z Olympiakosem Pireus na kolejny sezon wrócił do Moskwy Messina i... było jeszcze gorzej. "Tylko" trzecie miejsce w Europie, okresowo też gorsza gra niż rok wcześniej i ponownie porażka z Olympiakosem. Już sama porażka była nie do przełknięcia, a tym bardziej rozmiary i styl w jakiej do niej doszło. Zawodnicy rosyjskiego potentata rzucili zaledwie 52 punkty! Zwolennik defensywy, Ettore Messina wygrywał Euroligę nawet, gdy jego zespół rzucał 58 punktów, tylko, że było to piętnaście lat temu. A przecież wszyscy widzieli CSKA już w finale, gdzie mieli dokończyć to czego nie udało im się w poprzednim roku. Wtedy do tytułu zabrakło ledwie sekundy.


Włodarze CSKA musieli dojść do wniosku, że przed najbliższym sezonem najlepszą formą wzmocnienia będzie osłabienie najgroźniejszych przeciwników. Tak więc z naczelnego rywala w ostatnich latach na krajowym podwórku - BC Khimki, sprowadzono jednego z liderów tego zespołu, Witalija Fridzona, a z ostatniego pogromcy na europejskich parkietach i dwukrotnego mistrza Euroligi, Kyle'a Hinesa. Jakby tego było mało, usilnie starano się sprowadzić kolegę Hinesa z Olympiakosu i MVP Final Four, Vassilisa Spaonulisa, ale ostatecznie "Kill Bill" pozostanie prawdopodobnie w ekipie z Pireusu. Gdyby doszło do tej zmiany barw, byłaby to bez wątpienia największa transferowa bomba ostatnich lat w Europie. "Armia Czerwona" szuka wzmocnień jednak nie tylko wśród najgroźniejszych konkurentów, ale także bezpośrednio w NBA. Prosto z Philadelphii 76ers sprowadzono Jeremy'ego Pargo. Absolwenta Gonzagi Bulldogs na pewno nie sprowadza do Moskwy poznanie Władimira Putina, czy odwiedzenie Mauzoleum Lenina. Pargo w ciągu dwóch lat otrzyma bagatela przeszło pięć milionów dolarów. Dla porównania: w ciągu tego samego okresu w NBA otrzymał niewiele ponad dwa miliony tej samej waluty. W obliczu tych trzech transferów i bardzo możliwe, że na tym koniec, nowe CSKA ponownie będzie skazane na przywrócenie Moskwie miana stolicy koszykarskiej Europy. Po wzmocnieniach Messina ma w skali europejskiej maszynę, której nie są w stanie dorównać Olympiakos, nawet Real Madryt, ani tym bardziej coraz bogatsze kluby tureckie. 

Mimo wielkich pieniędzy dodatkowo w CSKA jest nadal w mocnym stopniu zespołem opartym na graczach krajowych, o czym świadczy obecność w kadrze aż pięciu brązowych medalistów olimpijskich z Londynu. Cały zespół jest mądrze zbudowany, dodatkowo obcokrajowcy reprezentują wyłącznie Serbię i Stany Zjednoczone. Krstic, Milos Teodosic, Sonny Weems to gracze, których chciałby mieć trener każdego zespołu w Europie. A sporo znalazłoby się też takich w NBA. Tam był już w pewnej roli na ławce szkoleniowej Messina. Na pewno po tegorocznym niepowodzeniu jego głównym celem jest zdobycie swojego piątego mistrzostwa Euroligi. Tym bardziej, że Final Four 2014 odbędzie się na doskonale mu znanej włoskiej ziemi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz