środa, 16 października 2013

Z dala od Europy.


Właśnie nadszedł czas rozpoczęcia sezonu w europejskich pucharach. EuroCup oraz szczególnie koszykarska "Liga Mistrzów", czyli Euroliga, to najlepsze co basket na Starym Kontynencie ma w tym momencie do zaoferowania. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jednak mało to kogoś w Polsce jeszcze interesuje.

W każdej dyscyplinie moment, kiedy startują europejskie puchary, wiąże się z nowymi szansami, wzmożonym zainteresowaniem, przyjazdem do kraju wielkich ekip. W piłce ręcznej pewnie jeden mecz Vive Kielce w Lidze Mistrzów robi więcej dla popularności dyscypliny niż połowa ligowej rundy w polskiej lidze. Z koszykówką jest trochę inaczej. W Polsce minęły już czasy, kiedy na europejskie puchary czekano jak na prawdziwe święto. Nie dlatego nawet, że kluby PLK odstają o kilka długości od solidnych europejskich ekip, ale przede wszystkim, że nie ma już praktycznie komu kibicować. W najbliższym sezonie w Europie pokaże się tylko jeden(!) klub - Stelmet Zielona Góra. Reszta solidarnie rezygnowała z międzynarodowych występów tłumacząc to finansami. Na koniec wyszła patologiczna sytuacja, w której liga stawiająca sobie przejrzystość finansową klubów oficjalnie za jeden z głównych celów nie potrafi wyeksportować żadnego zespołu do rozgrywek EuroCup.

Batalie o prawa telewizyjne, pamiętne mecze w Europie - to wszystko już zamierzchła przeszłość dla polskich kibiców. Dziś nie ma co marzyć o tak "romantycznych" zwycięstwach jak niegdyś Pekaesu Pruszków nad Benettonem Treviso, czy później Śląska Wrocław z Maccabi Tel Awiw. Inna była popularność, która sprawiała, że nawet w rozgrywkach drugiej kategorii, czyli Pucharze Saporty (dzisiejszy odpowiednik EuroCupu), mecze nie przechodziły bez echa. Trochę te rozgrywki międzynarodowe w Polsce rozruszał całkiem jeszcze niedawno Asseco Prokom Gdynia, gdy awansował do Top 8 Euroligi i tym samym osiągając historyczny sukces. Później już wszystko, poza chwilami dobrą grą Stelmetu w ostatnim sezonie, bywało tylko nic nie znaczącymi epizodami. Cały czas słabość sportowa nie powinna być jednak argumentem do tego, by choć raz do roku na moment nie wyjść z drewnianych domków i pokazać się także poza krajem.


Stelmet Zielona Góra w ostatnim sezonie robił jak na ubogie polskie warunki wręcz furorę w Europie. Zespół potrafił nie tylko nie zrobić wstydu, ale także wypromować się na tyle, że Walter Hodge mógł przebierać po sezonie w ofertach czołowych klubów jak w ulęgałkach, wcześniej doprowadzając zielonogórski zespół do drugiej rundy. Reszta "topowych" gwiazd klubów PLK w tym czasie szlifowała formę, by w kolejny ligowy weekend zostać bohaterami, ale tylko i wyłącznie własnego podwórka. Ile ono jest warte, pokazał dobitnie ostatni EuroBasket. Bez porządnej rywalizacji choćby od wielkiego dzwonu w okolicach października i listopada z klasowymi rywalami poszczególne kluby, a zarazem cała PLK, skazują się na izolację. Później jedyne co zostaje to zachwyty nad 34-latkiem ściągniętym z drugiej ligi litewskiej, który na stare lata robi za profesora koszykarskiego rzemiosła wykręcającego double-double. Większym złem dla rozgrywek, kadry, całej dyscypliny jest właśnie zamykanie się we własnej puszcze niż nawet tak krytykowane z każdej strony limity.

18 października historyczny mecz w Zielonej Górze - pierwszy występ w Eurolidze przeciwko Bayernowi Monachium. Zaczynając od komicznej i kompletnie nieprzemyślanej koncepcji budowy zespołu, a na niewyjaśnionej jeszcze sytuacji z transmitowaniem meczów mistrza Polski kończąc, trudno podchodzić optymistycznie do nowego sezonu. Niepokoje nasiliły się po dotychczasowej formie zielonogórzan na początku sezonu. Tylko jeśli nie Stelmet i Euroliga to jaka jest alternatywa? PGE Turów i "towarzyska" liga VTB? Nikt poza krajami dawnego bloku komunistycznego nie bierze tych rozgrywek jeszcze poważnie i to nawet mimo ogromnych pieniędzy pompowanych w to przedsięwzięcie. 
Mistrz Polski startuje w atmosferze, która jeszcze do końca nie ostygła po ostatnich występach reprezentacji. Pamiętając jeszcze świeżą klęskę na Słowenii wielu spodziewa się kolejnego występu bez historii zespołu z polskimi zawodnikami. Na szczęście w Zielonej Górze mimo wszystko nikt nie myślał, żeby poddać rękawicę już przed startem sezonu. Jak mawia przecież Dirk Bauermann, szukajmy też pozytywów! 

Europejskie puchary w sezonie 2013/2014 z dużą dozą prawdopodobieństwa przemkną bez echa w polskich mediach. Największy klubowy projekt w Europie po piłkarskiej Lidze Mistrzów - Euroliga, nie wiadomo nawet czy będzie pokazywana w polskiej telewizji. I to jeszcze w czasie, gdy mamy tam swojego przedstawiciela. Naprawdę trudne czasy dopiero nadejdą, gdy stracimy gwarantowane miejsce w Eurolidze. To, spoglądając na występy polskich klubów w Europie lub raczej ich brak, jest w najbliższym czasie  coraz bardziej prawdopodobne.

1 komentarz:

  1. nie lubie tego blogu, ale tym razem 100% poparcia powyższego tekstu

    OdpowiedzUsuń