niedziela, 15 grudnia 2013

Książka marzeń.


Wydawało się, że temat Dream Teamu i występów w Barcelonie został przez ponad dwadzieścia lat wystarczająco i obszernie poruszony od każdej strony. Jack McCallum w swojej książce poszedł jednak tam, gdzie nie był jeszcze nikt z opisujących - w kuchni najważniejszych wydarzeń od San Diego, przez Monte Carlo, aż po Barcelonę, dzięki czemu stworzył książkę wybitną, lekturę obowiązkową dla każdego fana koszykówki.

Przy okazji "Dream Teamu" można na chwilę wrócić do "Srebrnych Chłopców Zagórskiego". Tam autorzy poruszali kwestię najlepszego zespołu polskiego w historii polskiego basketu, tu mamy do czynienia z najlepszym zespołem wszech czasów. W przypadku "Srebrnych Chłopców..." większość czytelników poznawała bohaterów i historie wraz z kolejnymi stronami, natomiast tutaj, wydawać by się mogło, o Michaelu Jordanie, Magicu Johnsonie i pozostałych, wiadomo już wszystko. Czytając "Dream Team", okazuje się, że nic bardziej mylnego. Jack McCallum, wieloletni dziennikarz słynnego "Sports Illustrated", zyskuje bardzo wiele na wiarygodności, gdyż od początku był blisko reprezentacji Stanów Zjednoczonych na igrzyskach w Barcelonie, spędzając czas zawodnikami zaczynając na grze w golfa, a na piciu wieczornych drinków kończąc . Warto od razu zaznaczyć, że pierwotnie książka ukazała się w 2012 roku, natomiast jej polskie wydanie otrzymaliśmy na początku grudnia. Dlatego ostatnie informacje podane przez McCalluma są z 2011 roku i da się to wyraznie odczuć, gdy autor kilkukrotnie wspomina z jak najlepszej strony ówczesnego świeżo upieczonego MVP Finałów, Dirka Nowitzkiego.

Drużyna z Barcelony, aż wydaje się to nieprawdopodobne, nie doczekała się przez dwadzieścia lat wartościowej i merytorycznej publikacji na swój temat. Sporo było wywiadów, kaset VHS z fragmentami spotkań z igrzysk, materiałów w czasopismach, ale wszystko to było dość powierzchowne. Pamięć o Dream Teamie była zawsze, jednak w 2012 roku, przy okazji igrzysk w Londynie temat powrócił ze zdwojoną siłą. Z jednej strony NBA udostępniła znakomity film dokumentalny "Dream Team", a z drugiej na rynku pojawiła się pozycja McCalluma. Musiało więc minąć aż dwadzieścia lat, by fani najlepszego zespołu w historii otrzymali opus magnum na jego temat. Bo dzieło McCalluma będzie ważne także za piętnaście, dwadzieścia lat. Autor uniknął opisywania mecz po meczu rezultatów osiąganych na igrzyskach w Barcelonie, bo każdy to zna, a jeśli nie, wystarczy wejść na Google lub Youtube. McCallum poszedł krok dalej, tam, gdzie nie było jeszcze nikogo.


Jeśli chodzi o szczegółowe opisywanie meczu, jest jeden wyjątek. W rozdziale 28 zatytułowanym jako "Najwspanialszy mecz, Którego Nikt Nie Widział" jest rozpisana akcja po akcji widowiska otoczonego przez lata aurą tajemniczości i jeszcze większa legendą. Wewnętrzny sparing rozegrany w Monte Carlo tak na dobrą sprawę, według opisu w książce, wyglądał na rywalizację Magica Johnsona z Michaelem Jordanem, szczególnie podsycaną przez tego pierwszego. McCallum przedstawia bardzo szczegółową analizę głównych bohaterów - Jordana, Johnsona i Larrego Birda. Czasami wyłania się obraz zupełnie inny od tego, który był kreowany przez lata przez media. Magic do samego końca wierzył, że to on, a nie Jordan, jest najlepszym koszykarzem na świecie. Nawet przegrane z kretesem przez Lakers NBA Finals 1991 nie zmieniły tej opinii. Jordan z kolei cały czas był gdzieś z boku i w gruncie rzeczy taki jest dziś. W przeciwieństwie do Johnsona, Jordana nie ma dziś na pierwszych stronach mediów, nie pcha się do telewizji, nie ma Twittera ani Facebooka. 

Daje się odczuć, że ta sława i rozgłos ciążyły na Jordanie w bardzo dużym stopniu już wtedy, w 1992 roku. Odrzucał kontrakty reklamowe za "drobne", wolał w tym czasie przebywać na polu golfowym, trwoniąc na zakładach swoje pieniądze. Czytając "Dream Team" można bardziej zrozumieć jego odsunięcie się od koszykówki i skierowanie się w stronę baseballu i występów w Birmingham Barons. Sam Jordan wspomina, że był to bardzo ważny dla niego okres. MJ to jednak przede wszystkim koszykarz wszechczasów, a nie podrzędny baseballista. Szczególne wrażenie może robić fakt jak spędził ostatnie godziny przed meczem o złoto z Chorwacją. Według realcji w książce skończył grać w karty po 6. rano, od razu poszedł na kilkugodzinny plan zdjęciowy kręcić reklamówkę, a następnie zaliczył jeszcze występ na polu golfowym. To wszystko w ostatnich godzinach przed meczem o złoty medal igrzysk olimpijskich! A w międzyczasie znajdował jeszcze czas na wykłócanie się o strój Reeboka, który trzeba było założyć na medalową dekorację.

McCallum świetnie sypie anegdotami, widać doskonale jak wiele pracy poświęcił temu projektowi. Rozmawiał ze wszystkimi członkami Dream Teamu oraz osobami, które były wówczas bardzo blisko wydarzeń. Można dzięki temu odtworzyć sam pomysł i proces utworzenia takiej drużyny, jego realizacji oraz fazy końcowej. Trzeba pamiętać, że na początku lat 90-tych występy zawodowców na igrzyskach były zjawiskiem po prostu niewystępującym. Stąd także w strukturach komitetów olimpijskich wytworzyła się liczna opozycja, która była przeciw występom zawodnikom z NBA na igrzyskach. "Dream Team" świetnie ukazuje jak konserwatywne skrzydło nawet wśród środowiska koszykarskiego w USA było przeciwne, uważając, że studenci z NCAA nadal są w stanie wygrywać na olimpiadzie. Mimo to bramy się otworzyły i ostatecznie raz na zawsze zmieniły koszykówkę, ale także w ogromnym stopniu cały ruch olimpijski. Ten trudny proces realizowania, wydwałoby się wtedy nierealnego projektu, napotykał na wiele przeszkód, także w kontekście wyboru członków do dwunastoosobowego zespołu.

Dziś na członków Dream Teamu patrzy się nieco inaczej niż w 1992 roku. Wiadomo dziś, że John Stockton to uczetnik dwóch finałów NBA, najlepiej podający w historii. Tylko, że te sukcesy nastąpiły po Barcelonie. Nie ulega natomiast żadnej wątpliwości, że jego miejsce powinien zająć wtedy Isiah Thomas, na przęłomie lat 80 i 90-tych jedna z gwiazd absolutnie ścisłego topu. Ten wątek jest bardzo szeroko opisywany i rzuca nieco nowe światło na sprawę. Często jego brak sprowadzano tylko do decyzji Jordana, ale okazuje się, że nie tylko Michaelowi obecność Thomasa była nie na rękę. Brak jego w składzie mógł dziwić tym bardziej, że trenerem był przecież Chuck Daly, który poprowadzil Detroit Pistons do tytułów w latach 1989-1990. Na pewno jest wiele w tym temacie niejasności, jeszcze więcej mógł ujawnić sam Thomas, ale odmówił rozmowy z McCallumem. Zresztą selekcja od samego początku musiała być trudna. McCallum przedstawia to od pierwszych koncepcji, które mówiły o kompromisowym podziale - sześciu zawodników z NCAA oraz sześciu z NBA. Ostatecznie ostało się na jednym miejscu dla "studenciaków". Z perspektywy czasu aż szkoda, że to miejsce nie przypadło dla Shaquille O'Neala. Prawdziwa sztafeta pokoleń w jednym zespole: Bird i Johnson, Jordan i Shaq - wtedy Dream Team byłby jeszcze bardziej kompletny.


Jeśli można się do czegokolwiek przyczepić, to do ilości miejsca poświęconego poszczególnym zawodnikom legendarnej drużyny. Zdecydowanie najwięcej możemy dowiedziec się o Birdzie, Johnsonie, Jordanie, natomiast o części ekipy jednak zdecydowanie mniej. Oczywiście wspomniana trójka była symbolem Dream Teamu, jednak w momencie igrzysk Bird pełnił rolę gwiazdy, acz mocno leciwej i bardziej przypominającej żywy pomnik, a na boisku większą rolę pełnili Charles Barkley, Patrick Ewing. O nich i pozostałych też jest miejsce w książce, ale nie może się to równać z ilością stron poświęconą Jordanowi, Birdowi i Johnsonowi. Być może to celowy zabieg, oddanie hołdu i ukazanie hierarchii jaka była w tym zespole. Najlepszy był Jordan, ale do roli mentalnego lidera kandydował tylko Magic Johnson, który był po latach występów w Los Angeles Lakers po prostu do tego stworzony. Co ciekawe, wówczas jeszcze w Barcelonie, wydawało się to nieprawdopodobne, ale rok później żadnego z tej wielkiej trójki nie było już na parkietach NBA. Przynajmniej na jakiś czas.

Amerykanie mają często to do siebie, że są zaślepieni tylko tym co dzieje się na ich włąsnym podwóru. McCallum, co jest bardzo dużym plusem, przedstawia w kilku rozdziałach wątki szczególnie ważne dla fana europejskiego basketu. I tak można przeczytać wypowiedzi Toniego Kukoca na temat fatalnego występu w meczu grupowym przeciwko USA, przypomnieć sobie jakim boiskowym killerem był Drażen Petrovic, dowiedzieć się, dlaczego Arvydas Sabonis po meczu ze Wspólnotą Niepdodległych Państw zamiast na ceremonii wręczenia brązowych medali został znaleziony dwa dni później w damskiej sypialni reprezentantek WNP. I na koniec szczególny wątek, czyli Sarunas Marciulonis załatwiający osobiście słynne koszulki reprezentacji Litwy w studiu nagraniowym zespołu Grateful Dead, w którym czuć było tylko zioło. Brązowi medaliści z wtedy świeżo niepodległego państwa doczekali się zresztą osobnego rozdziału pod tytułem "Ufarbowani ulubieńcy". Autor nieprzypadkowo dotyka spraw międzynarodowych. Dream Team i związany z nim boom sprawił w dużym stopniu, że przed sezonem 2013/2014 liczba obcokrajowców w NBA urosła do rekordowych rozmiarów 92 zawodników z 39 krajów. Takie liczby nie byłyby możliwe, gdyby nie występu najlepszego zespołu wszech czasów na igrzyskach w Barcelonie, który odcisnął swoje piętno w każdym zakątku świata.

Podsumowując, Jack McCallum stworzył książkę przez wielkie K. Tak jak Dream Team był bezkonkurencyjny na parkiecie, tak "Dream Team" może być ponad wszystkim, co oferuje w dziedzinie koszykówki księgarska półka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz