wtorek, 31 grudnia 2013

Statystyki do kosza.


W 2013 roku coraz większą rolę w koszykówce pełniły ultranowoczesne statystyki, które co rusz wychodzą od tęgich głów w NBA. Wszyscy zajmujący się basketem zawodowo lub tylko z pasji, stali się zakładnikami wszelkich zestawień i liczb. Proces ten na pewno będzie się w przyszłości jeszcze bardziej pogłębiał. Z tej okazji tekst, który pojawił się trzy dni temu na łamach serwisu 2TAKTY.COM.

Chyba w żadnej dyscyplinie sportowej statystyki nie odgrywają aż takiej roli jak w koszykówce. Owszem, w piłce nożnej postępowi trenerzy próbują zrobić dobry użytek z nowoczesnych technik statystycznych, ale stanowią cały czas jedynie uzupełnienie. Natomiast basket od wszelkiego rodzaju zestawień jest dziś już całkowicie uzależniony. W dobrym tonie obecnie jest szeroko pojęta „profesjonalizacja”, w dużym stopniu oznacza to korzystanie z najnowocześniejszych statystyk. Dzięki wypuszczanym co rusz nowinkom przez NBA wszyscy, niezależnie od poziomu – trenerzy, zawodnicy, dziennikarze, kibice stali się zakładnikami cyferek. Dokładnie jak Brad Pitt w „Moneyball”. Piętnaście lat temu ciekawość w polskie lidze budził Mike McCollow. Były trener pruszkowskiego Pekaesu uwagę zawdzięczał jednak nie dobrymi wynikami, ale metodami pracy i posiadaniu laptopa, wykorzystywanego w pracy trenerskiej. W międzyczasie sukces odnosili trenerzy, o których warsztacie szkoleniowym można by co najwyżej powiedzieć, że znajduje się na strychu.

Podążanie za nowatorskimi rozwiązaniami dotknęło w ogromnym stopniu dziennikarzy. Dziś w standardowej relacji z meczu w każdym akapicie atakuje czytelników przeładowana masa cyfr. Publicystyka i własne zdanie w ogromnym stopniu bywa zastępowane przerobionym meczowym box-score. Można na to patrzeć niechętnie nie tylko z powodu niechęci do matematyki. NBA stale unowocześnia programy ze statystykami i daje to oczywiście wszystkim dodatkowych materiałów do analizy. Gdyby jednak wierzyć tylko cyferkom, jedną z największych gwiazd ligi powinien być choćby strzelec z dystansu, Kyle Korver, któremu skuteczności mógłby pozazdrościć w najlepszych swoich latach sam Michael Jordan. Gdyby tak zaawansowane statystyki jak dziś były dostępne ponad dziesięć lat temu, okazałoby się pewnie, że Allen Iverson to jeden z najmniej efektywnych zawodników, gdyby zastosować wskaźnik PER-36. Tak samo na podstawie liczb często pojawia się informacja, że Marcin Gortat jest jednym z najlepiej rzucających w lidze. Przy całym szacunku, ale obecność naszego jedynaka w NBA, mającego przecież dość surowy rzut, wśród najlepiej rzucających dla przeciętnego kibica może być nieco myląca. Podobnie jak wiele innych informacji, gdy za bardzo wierzymy liczbom.

Gdzieś zatraca się spontaniczność płynąca z gry, którą wypychają chłodne liczby. W NBA nie ma dnia, w którym nie pobito lub nie dorównano jakiemuś staremu rekordowi. Swoista moda na piedestał wypycha analityków, którym momentami bliżej do dokonań głównego bohatera „Pięknego umysłu” niż osób zawodowo zajmujących się sportem. Stara maksyma mówi, że mecze wygrywa się defensywą. Jak to ma się do zespołowych statystyk w defensywie w najlepszej lidze świata? Portland Trail Blazers, mimo bardzo słabej obrony, są obecnie najlepszą ekipą w NBA. W tym przypadku wszyscy w Portland mogą wrzucić te statystyki do kosza, niekoniecznie koszykarskiego. 

Nie twierdzę, że wszyscy trenerzy powinni używać laptopa jedynie jako podstawki do kawy, a kibice nie spoglądać na programy z cyferkami i procentami. Nie traktujmy jednak statystyk jako jedyną wyrocznię. Nie tylko dlatego, że już Mark Twain uważał, że są trzy rodzaje kłamstwa – kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz