czwartek, 9 stycznia 2014

120 dni bajer(man)ów.


120 dni od ostatniego meczu na EuroBaskecie ze Słowenią skończyły się w końcu wszelkie spekulacje na temat prowadzenia kadry przez Dirka Bauermanna. Co ciekawe, sprawę, która we wrześniu wydawała się już oczywista, zakończył dopiero sam Bauermann, który zrezygnował z wyścigu o selekcjonerski stołek.

Niemiecki szkoleniowiec wyszedł na mariażu z PZKosz. znakomicie, jeśli weźmie się pod uwagę wszystko, tylko nie wyniki osiągane na parkiecie. Gdyby ktoś z każdej szanującej się sportowej federacji przeanalizowałby sytuację po EuroBaskecie aż do oświadczenia Bauermanna, nie uwierzyłby, że reprezentacja Polski grała pod jego wodzą na Słowenii tak katastrofalnie. Tymczasem tutaj po 9 września 2013 roku wydarzył się jakiś dziwny serial zdarzeń, zaczynając od tego, że Niemiec na początku mówił, że musi przemyśleć sprawę i da odpowiedź, czy zdecyduje się w ogóle poprowadzić kadrę. W międzyczasie miały nastąpić mityczne rozmowy na temat przyczyn słoweńskiej klęski. PZKosz. skutecznie odwrócił się od realnych problemów, zajmując się dzikim pomysłem, czyli walką o "dziką kartę" FIBA na mistrzostwa świata. Trener, który przerżnął z reprezentacją w sposób najgorszy z możliwych, stawia wymagania, prosi o czas na podjęcie decyzji! To co napisał Bauermann 7 stycznia, w pierwszej kolejności powinno wyjść od Grzegorza Bachańskiego jeszcze na Słowenii. 

17 stycznia ubiegłego roku koszykarska centrala odpaliła niezłą bombę - ogłoszono jako selekcjonera Bauermanna, który zastąpił na stanowisku Alesa Pipana. Bardziej istotne jest jednak, to co działo się po wydarzeniach na EuroBaskecie. O ile jeszcze sam pomysł, aby kontynuować współpracę z Bauermannem można było na siłę zrozumieć, o tyle zachowania obu zainteresowanych stron już niekoniecznie. Przede wszystkim karmiono opinię publiczną o "negocjacjach", "rozmowach", bezpośredniej chęci spotkania, tymczasem pytanie "kto jest trenerem reprezentacji Polski?" z każdym tygodniem stawało się coraz bardziej nudne, ale też niestety coraz bardziej aktualne. Koszykarska federacja od 120 dni nie potrafi uporządkować sytuacji z selekcjonerem, a jednocześnie znajduje czas, by koncentrować się na staraniach o dziką kartę, na którą mamy jeszcze mniejsze szanse niż na złoto na ostatnim EuroBaskecie. Prezes Bachański mówi, że brak trenera po ME to nie jest problem, bo wiele bardziej znaczących w europejskiej koszykówce federacji też obecnie na posadzie selekcjonera ma wakat. Trochę w tych słowach jeszcze jest racji, bo szkoleniowiec każdej reprezentacji robotę ma w wakacje, a na co dzień równie dobrze może komentować NBA za oceanem jak Mike Fratello. Tylko, że w innych krajach taki problem jest z reguły raz na dekadę, a u nas prawie każdego roku.

Mimo wszystko, warto, aby media poznały jakieś prawdziwe informacje, jakie kroki poczyniono między wrześniem a grudniem na linii PZKosz.-Bauermann. Patrząc na to nieco z boku, wygląda na to, że praktycznie żadne. Temat reprezentacji po mistrzostwach został skrzętnie wyciszony, rozpoczęła się liga, dla Bauermanna najważniejsze było prowadzenie Lietuvos Rytas Wilno. I od tamtej pory pojawiały się co najwyżej lakoniczne informacje o chęci współpracy. Jak się można przekonać, oficjalnie puszczane w eter komunikaty wielokrotnie trzeba traktować z przymrużeniem oka. Czy w ogóle były po 9 września jakieś negocjajce na linii PZKosz. - Bauermann, czy tylko skończyło się na samym rozmyślaniu długofalowej pracy z zespołem? Było cały czas w tym więcej słów (mimo, że tez bardzo mało) niż roboty. A kadra tak jak nie miała trenera, tak nie ma go nadal. Zresztą pod koniec roku nastąpiła nieco smutna sytuacja, kiedy reprezentacja nie miała trenera, a jej czołowi zawodnicy: Michał Ignerski, Thomas Kelati i Szymon Szewczyk pozostawali nadal bez klubów.

Sytuacje zmieniła się 1 stycznia, kiedy PZKosz. postanowił w Nowy Rok podzielić się ważną informacją - będzie konkurs na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski. Konkurs na stanowisko, na które od kilku miesięcy prowadzi się negocjacje z kandydatem, który ma pierwszeństwo? Doprawdy zaskakujące, nawet jeśli konkurs został ogłoszony, tylko po to by zdobyć dofinansowanie z ministerstwa. Czy wiedząc z góry, kto go wygra, ktokolwiek narażałby się na śmieszność i w tej sytuacji wysyłał swoje CV? Diametralnie sytuacja zmieniła się po oświadczeniu Bauermanna z 7 stycznia, który ostatecznie zerwał negocjacje z Polskim Związkiem Koszykówki. Tym samym konkurs będzie się już toczył własnym życiem bez Bauermanna. Tak oto zakończyło się czteromiesięczne wciskanie kitu o "długofalowej współpracy". To dużo większy kit niż słynny "mental", który miał nam dodać skrzydeł na ME.

Niesłychane jak wyszedł z tej całej sytuacji niemiecki szkoleniowiec. Po największej klęsce w ostatnich latach nie tylko w koszykówce, ale w całym polskim sporcie (w którym przecież blamazów nie brakuje) nie tylko nie został pogoniony z roboty, ale miał tupet poprosić o kilka tygodni na zastanowienie się, po czym się rozmyślił. Wszystko to przy dość liberalnym podejściu ze strony Polskiego Związku Koszykówki. Jednego nauczyliśmy się od trenera Bauermanna: szukajmy wszędzie pozytywów! I taki jest po 7 stycznia - skończył się wreszcie 120-dniowy okres PR-owego wciskania bajer(man)ów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz