poniedziałek, 13 stycznia 2014

Czas wygrywać, nie wspominać!


Ilekroć zbliżają się jakiekolwiek mistrzostwa czy igrzyska w sportach drużynowych, Polacy szukają nadziei. Tą nadzieją są tylko sukcesy w przeszłości, które nie mają żadnego przełożenia na teraźniejszość. Tak jest w koszykówce, piłce ręcznej, siatkówce i wielu innych sportach. Czas wygrywać, a nie tylko wspominać!

Polski sport żyje nostalgią za szczytowym okresem komunizmu z okresu Edwarda Gierka, kiedy jeżeli w czymś byliśmy pewnego rodzaju światową czołówką, to wyłącznie w sporcie. Akurat w przypadku basketu połowa lat 70-tych to moment zadyszki reprezentacji w porównaniu z urodzajnymi w medale latami 60-tymi. To jednak zamierzchła przeszłość, która nawet dla największych optymistów w różowych okularach jest dziś tylko wspomnieniem. Bardziej niebezpieczne są zachowania znane w polskim sporcie w XXI wieku. W świecie koszykówki nawet za bardzo nie było i nie ma się do czego odwołać w ostatnich latach, bo sukcesów była w najlepszym wypadku jak na lekarstwo. Da się jednak zauważyć przed każdym kolejnym EuroBasketem stałe nawiązywanie do osiąganych wyników z ME w 1997 roku, gdzie zajęliśmy siódme miejsce. Na tym rezultacie najlepsi polscy koszykarze "jechali" dobrych kilka lat, dzięki czemu mogli podpisać przepłacone (jak na swoje umiejętności) kontrakty.

Pół żartem, pół serio można stwierdzić, że czasami dobrze, iż polscy koszykarze nie zdobyli jakiegoś medalu na EuroBaskecie z sześć czy osiem lat temu. Do tej pory byliby medialnymi zakładnikami jednego turnieju. Tak jak cały czas siatkarskie "Złotka", które zasługiwały na to określenie w latach 2003-2005, a nie na początku 2014 roku. Podobnie jak piłkarze ręczni, których określa się czołówką tylko dlatego, że zdobywali medale na mistrzostwach świata w 2007 i 2009 roku. To nic, że w ciągu ostatnich ponad trzech lat każdorazowo szczypiorniści spisywali się przeciętnie i nie są od dawna w stanie być równorzędnym rywalem dla elity. W przypadku tej dyscypliny medialna propaganda sukcesu gwarantuje stały dopływ pompowania balonika aż do 2016 roku, kiedy zostaną rozegrane mistrzostwa Europy w Polsce. Mimo, że pewnie od ostatniego medalu na wielkiej imprezie minie już siedem lat, nadal Polacy będą przedstawiani jako medaliści mistrzostw świata. Celowo z pominięciem słowa "byli". Podobnie jest w innej dyscyplinie, siatkówce. Tu sukcesy zdarzają się częściej, ale nadal wiele osób w Polsce myśli, że jesteśmy siatkarskim pępkiem świata i niebawem na MŚ na naszej ziemi wszystkie reprezentacje przed nami uklękną. Bo przecież będą grali z "mistrzami Europy" i "wicemistrzami świata". A to, że te sukcesy miały miejsce w 2009 i 2006 roku, mało kogo już obchodzi.

Koszykówka należy do tych dyscyplin, gdzie nawet skromne sukcesy są zjawiskiem deficytowym. Gdyby jednak na siłę czegoś poszukać, można zwrócić uwagę na wicemistrzostwo świata do lat 17 z 2010 roku. Medal zdobyty w Hamburgu to gigantyczny sukces polskiego basketu młodzieżowego i wydarzenie, do którego bardzo często się w kraju wraca. "Hamburgczycy", "chłopaczki Szambelana", tego typu zwroty słychać wszędzie do dziś. Tak jak przeterminowany stał się zwrot "Złotka", tak "chłopaczki Szambelana" dziś już nie mają prawie żadnej wartości. Obecnie to już 21-letni dorośli koszykarze, którzy teraz powinni walczyć o coraz większa rolę w rotacji w silnych zespołach, a nie żyć śpiewką przeszłości z jednego turnieju. Mimo, że od turnieju w Hamburgu minęły już 42 miesiące, pisanie do dziś o każdym w stylu "wicemistrz świata" może wyrządzić zawodnikowi więcej krzywdy niż pożytku. Na świecie od tamtego czasu odbyło się w każdych juniorskich kategoriach wiekowych kilka wielkich turniejów FIBA, ale Polacy nawet nie zbliżyli się do tego rezultatu. Zresztą jeśli wspominamy rocznik 1993, czy nie bardziej miarodajne sa występy z 2013 roku na zapleczu (czyt, peryferiach) europejskiej dywizji wśród młodych graczy? O tym się nie pisze, że ostatni raz reprezentacja pod wodzą Jerzego Szambelana grała z naprawdę silnymi zespołami na świecie w 2011 roku. Bez względu na to co działo się później i to co się wydarzy, jeszcze jakiś czas podopieczni Szambelana mogą swobodnie czuć się w polskich mediach "wicemistrzami świata". To charakterystyczne dla nacji, które są wyposzczone w kontekście osiągania dobrych rezultatów. Bardzo wątpliwe, by w Stanach Zjednoczonych jeszcze rozpamiętywano, że Bradley Beal i James McAddo okazali się dużo lepsi niż Polacy w hamburgskim finale. Liczy się tylko to co grasz obecnie, a nie co reprezentowałeś kilka lat temu. U nas niestety w wielu dyscyplinach na jednym dobrym, ale bardzo krótkim okresie gry, można "wozić" się dobrych kilka lat.

Chorobą polskiego sportu jest nieustanne spoglądanie w przeszłość. Doskonale to widać przed każdymi igrzyskami olimpijskimi, gdzie za szansę medalową uznaje się kogoś, kto owszem, zdobył przykładowo mistrzostwo Europy lub świata, ale było to w roku poolimpijskim. To nic, że minęły trzy lata, w świetle polskiej myśli ekspercko-kibicowskiej to ciągle materiał na olimpijskiego "majstra". W kraju, w którym problemem staje się powoli wybór dziesięiu najlepszych sportowców, którzy osiągnęli naprawdę COŚ i żyje się triumfami z przeszłości, może nie ma już sensu istnienie takiego kanału jak TVP Sport. I to nie dlatego, że owa stacja straciła wiele telewizyjnych praw, w tym do transmitowania Polskiej Ligi Koszykówki. Wiele sukcesów polskiego sportu, a szczególnie w koszykówce, jest coraz bardziej przeterminowana i w pierwszej kolejności zamiast do TVP Sport, coraz bardziej pasuje obok serialu "Dom" i "Sensacji XX wieku" do ramówki TVP Historia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz